🗻KGP: Góry Świętokrzyskie - Łysica 612 m n.p.m



      Przyszedł w końcu czas na pierwszą w tym roku wędrówkę po górach. Na cel obrałem sobie najniższy szczyt Korony Gór Polski, Łysicę w Górach Świętokrzyskich.  Kiedy, więc tylko temperatura podskoczyła powyżej kilku stopni postawiłem sobie twardy termin na wyjazd 24 marca. Na szczyt mający 612 m n.p.m wszedłem 25 marca pokonując pętle -z i do- Świętej Katarzyny o długości ok. 17 km. W wędrówce towarzyszyło mi dwóch kompanów i jedna kompanka. Wejście na szczyt i pokonanie zaplanowanej trasy zajęło mi 6 bitych godzin, samo wejście na szczyt - blisko godzinę. Tyle suchych faktów.


To co spotkało mnie podczas tegorocznej wędrówki po Górach Świętokrzyskich, to na pewno przedsmak wiosny w miejscowym krajobrazie. Choć na szlaku dominował wizualnie klimat bardziej późno-jesienny, przez szaro-bure kolory pozbawionej zieleni roślinności i zalegające wszędzie ubiegłoroczne zeschłe liście. Ewidentnie jednak czułem w powietrzu oznaki wiosennego pobudzenia w zapachach i donośnym śpiewie ptaków. Trasa będąca w zasadzie spacerem, która tylko w niewielkich fragmentach wymagała większego wysiłku, umożliwiała delektowanie się mijanym krajobrazem i przyrodą. Delektowaniu się wędrówką sprzyjał również praktycznie zerowy ruch innych osób na szlaku. Ze szczytu Łysicy niewiele było widać, dolina jest praktycznie całkowicie zasłonięta drzewami, a zachmurzone niebo pozwalało niewiele ujrzeć w małym przesmyku między drzewami. Przed samym szczytem zasmakowałem ku mej radości trochę chodzenia po skałach tworzących słynne świętokrzyskie gołoborza.


Na Łysicy uderzała po uszach cisza, totalny spokój. Ostre czyste powietrze wprawiało w błogostan, kiedy tylko przysiadłem na ławeczce. W drodze w dół pogoda zmieniała się co chwilę, pokazując raz słońce raz gęste chmury. Na zejściu trzeba było już bardziej uważać, suche liście w połączeniu z błotem to niemal chodzenie po lodzie. Ostrożności nie zaszkodziło zastosować. Czym niżej puszcza jodłowa ustępowała buczynie, był to dość osobliwy widok lasu bukowego pozbawionego jeszcze liści. Po drodze spotykało się coraz płynące potoki z czystą wodą, którą mieszkańcy wsi u podnóża pasma biorą w butelki do picia. Zaczepieni tubylcy potwierdzili, że wodę tą piją od wielu lat i jeszcze nikt się nie pochorował od tego.


Dochodząc do mety wędrówki wypogodziło się całkowicie i ostatni kilometr w promieniach popołudniowego słońca dopełnił radość z mijającego niezwykle ciekawego dnia. Wędrówka nie zmęczyła mnie też tak, jak można by się spodziewać. Czułem, że byłbym w stanie  iść dalej jeszcze kilka kilometrów bez specjalnego problemu.

Pogoda wytrzymała, ubranie dobrze dobrałem, sprzęt sprawdzony, właściwie wszystko się udało, przygoda, przyroda, komfort marszu, świetne towarzystwo, czego chcieć więcej?


Apetyt rośnie w miarę jedzenia, jeszcze nie wyjechałem z Gór Świętokrzyskich a już zacząłem myśleć o kolejnej eskapadzie, co dobrze  wróży mojemu zapałowi do kolejnych górskich wędrówek. Niedługo ciąg dalszy mojej przygody z górami.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz