🚴‍♂️ Jak zacząć jeździć rowerem długie dystanse? 11 porad jak robić to z przyjemnością.


    Dla wielu - zwłaszcza początkujących rowerzystów pokonanie dłuższego dystansu, jest czymś wręcz niewyobrażalnym. Utarło się, że przejechanie dłuższej trasy jest bardzo trudne i wiąże się z cierpieniem, bólem i krańcowym wykończeniem. Takie trasy w opinii wielu zarezerwowane są tylko dla kolarzy, czy osób czynnie uprawiających sport. Na swoim przykładzie mogę obalić ten mit, nie uprawiam czynnie żadnego sportu, jedyne moje aktywności to wędrówki, nie mam też już 20 lat, a pojechanie na długą wycieczkę nie jest dla mnie żadnym wyczynem ani odrabianiem pokuty, a jest przeciwnie czystą przyjemnością.

Zazwyczaj zaczynając swoją rowerową pasję dochodzimy po jakimś czasie do progu dystansu np. 50-60 km i pojawia się przed nami bariera, kiedy stwierdzamy, że więcej to już nie damy rady, mimo ochoty na dłuższe wycieczki. Mityczną granicą wejścia na kolejny “level” jest przejechanie tzw. “stówki”. 100 km, to taki dystans, który dla wielu jest tą magiczną poprzeczką. Każdy kto to zrobił pierwszy raz w życiu zapamiętuje to na zawsze. Czasami jest to okupione ogromnym zmęczeniem, trudnościami w trakcie, a czasami niektórzy stwierdzają, że nie taki diabeł straszny, że ostatecznie nie było to takie trudne. Jeżeli więc chciałabyś/chciałbyś jeździć na dłuższe wycieczki, ale stoi przed Tobą jakaś bariera, podpowiadam, co można zrobić, aby jazda była przyjemniejsza i nie była tak wielkim wyzwaniem. Wszystkie rady opieram o własne doświadczenie.


1. Właściwy dobór wielkości roweru do wzrostu.

Jazda na za dużym, albo na za małym rowerze. Na krótszym dystansie jesteśmy w stanie to przeboleć, jednak kiedy zaczynamy pokonywać coraz dłuższe dystanse, właściwości te dadzą nam szybko o sobie znać. Wiem to stąd, bo miałem rower zarówno za mały do mojego wzrostu, jak i za duży. Oba przypadki źle wpływają na komfort jazdy. Jeżeli po przejechaniu 70-100 km bolą cię plecy, coś zaczyna drętwieć, zaczynasz się wiercić, to są objawy m.in. złego doboru ramy do naszej sylwetki. Co gorsza, nie można tego zmienić, ramy nie dospawasz więcej lub nie skrócisz. Dlatego kupując rower z myślą o długich wycieczkach dobierz taki rozmiar, który jest dla Ciebie odpowiedni. Pożycz rower od kogoś, lub po zakupie przejedź się kilka razy na różnym dystansie, jeśli mimo poprawnego ustawienia coś jest nie tak, wymień rower na inny rozmiar. W tym przypadku myślenie, że “jakoś to będzie” nie sprawdzi się.

2. Właściwe ustawienie siodełka i kierownicy.

Jest to często pomijana rzecz po zakupie roweru, lub traktowana po macoszemu i mimo odpowiednio dobranej ramy, źle wyregulowane siodełko i kierownica źle wpływają na komfort jazdy. Siodełko regulujemy w pionie, ale także w poziomie przód/tył oraz ustawiamy jego kąt nachylenia, który powinien być w większości przypadków ustawiony idealnie poziomo, choć ja minimalnie opuszczam nosek ze względu, że jeżdżę czasami w dolnym chwycie i chcę w ten sposób odciążyć “newralgiczne” partie ciała. Wysokość powinna być dostosowana do długości naszych nóg, a regulacja pozioma powinna służyć nie bardziej wygodnej pozycji a zachowaniu odpowiedniego kąta zgięcia nóg podczas pedałowania. Oczywiście siodełko - jego nosek powinien być idealnie w osi ramy, nie może być przekrzywiony w żadną stronę. Analogicznie podobnie powinna być odpowiednio wyregulowana kierownica do naszej sylwetki, m.in. jej wysokość, czy kąt nachylenia. Regulacja będzie uzależniona od typu roweru. Nie będę tutaj wdawał się w szczegóły, bo nie to jest tematem. Kupując rower w sklepie sprzedawca jest zobowiązany do regulacji roweru pod użytkownika. Jeżeli macie już rower i sami się nie znacie, można pójść do dobrego sklepu rowerowego i poprosić o ustawienie tych parametrów. Jeżeli chcecie pobawić się sami, w Internecie można znaleźć pełno poradników na ten temat. Zlekceważenie tych elementów będzie skutkowało bólem kolan, nadgarstków, pleców, drętwieniem i innymi mało przyjemnymi dolegliwościami. Oczywiście podkreślam to ponownie, często zauważycie to dopiero podczas pokonywania dłuższych dystansów.




3. Cztery litery najważniejsze.

Nasza pupa spędza na siodełku wiele godzin podczas jazdy na długiej trasie, dlatego nieodpowiednio dobrane siodełko wpłynie jako pierwsze negatywnie na nasze wrażenia z jazdy, a często skutecznie zniechęci do pokonywania dłuższych dystansów. Na temat siodełek rowerowych można napisać książkę. Jednak przynajmniej w kilku zdaniach napiszę wam, na co zwracać uwagę przy jego doborze. Przede wszystkim nie ma czegoś takiego jak uniwersalne siodełko dla każdego. Jeżeli np. kolega poleca Ci konkretny model, to nie znaczy, że takie same siodło będzie Tobie idealnie pasowało. Każda pupa jest inna, dlatego wybór siodełka, jest to bardzo indywidualna sprawa. Jedynymi parametrami, które być może naprowadzą na dobór tego wygodnego, to pomiar rozstawu guzów kości kulszowych, co pozwoli dobrać odpowiednią szerokość siodełka, a także określenie pozycji na siodełku w jakiej będziemy jeździć, a więc czy będzie bardziej pochylona czy wyprostowana. Te dane możemy znaleźć na opakowaniach siodełek. Jednak z praktyki wiem, że nie gwarantuje nam to, że trafimy zawsze w przysłowiową dziesiątkę. Niestety najlepsza metoda, to metoda prób i błędów. Trzeba niestety kupić i spróbować kilka siodełek (niektórzy szukają idealnego całe życie), aż któreś po prostu nam przypasuje. Jedną ze wskazówek, jaką mogę Wam dać, to to, że siodło duże i bardzo miękkie nie koniecznie oznacza, że będzie najwygodniejsze na długie dystanse. Takie siodło będzie dobre na przejażdżkę kilka kilometrów za miasto czy na zakupy. Na dłuższe dystanse lepiej sprawdzają się siodełka twardsze i bardziej dopasowane do pupy. Za szerokie siodło obetrze nam uda i pachwiny, a duża miękkość sprawi, że dorobimy się masakrycznych otarć i odparzeń. Jest to o wiele bardziej dokuczliwa dolegliwość, niż lekki ból wynikający z długiego siedzenia na siodełku. Czasami odparzenia zupełnie eliminują z dalszej jazdy. Nie można nigdy do tego dopuścić. Siodełko dobrej jakości będzie mało “puszyste”, ale będzie miało dużo zbitego wypełnienia, które dobrze amortyzuje. Z pozoru, na oko będzie wydawało się, że jest prawie jak deska, jeżeli jednak mocno naciśniemy w miejscach pianki czy żelu, te wyraźnie się będzie uginać pod naporem dłoni. Dodatkowo korpus dobrego siodła również sam w sobie sprężynuje lekko. Dlatego trzeba samemu znaleźć kompromis między twardością a komfortem. Najlepiej zacząć od twardszego siodełka i jeżeli nam nie podpasuje, zmienić kolejne na trochę miększe. Odradzam też wszelkiego rodzaju nakładki żelowe itp. to zupełnie się nie sprawdza. Oczywiście zawsze są wyjątki od reguły, ja mówię o własnych doświadczeniach. Część siodełek ma również dziurę pośrodku, której zadaniem jest odciążenie tkanek miękkich, ale także poprawa wentylacji pupy. Jednak nie jest powiedziane, że takie są najlepsze, czasami dobrze wyprofilowany tunel bez dziury wystarczy. Na danym siodełku trzeba też trochę pojeździć, po pierwszej jeździe nie powinno się zdecydować, czy jest odpowiednie czy nie. Tyłek musi się przyzwyczaić do każdego siodełka. Jeżeli jednak po kilku-kilkunastu wycieczkach, po przejechaniu 40-60 km zaczynamy się wiercić, zmieniać często pozycję, coś nas uwiera, czujemy dyskomfort, a dodatkowa regulacja nic nie daje, to warto pomyśleć o zmianie siodełka.

4. Strój kolarski to nie tylko moda lub lans.

Jeżeli masz dobrze dobrany i ustawiony rower a wciąż twoje cztery litery płaczą po każdej wycieczce przekonaj się do spodenek rowerowych z tzw. pampersem. Po coś je kiedyś ktoś wymyślił i są używane przecież nie tylko przez sportowców. Sam kiedyś miałem opory przed jazdą w obcisłych gaciach z lycry, jednak komfort rowerowych wędrówek w tym przypadku zwyciężył. To czy się to komuś podoba czy nie, to nie powinno być istotne. Połączenie stosunkowo twardego, ale sprężystego siodełka i dobrych spodenek rowerowych to szansa na wyeliminowanie 99% dolegliwości związanych z pupą. Obecnie wybór rowerowej garderoby jest szeroki. Z doświadczenia powiem tylko, że unikałbym najtańszych rzeczy nieznanych producentów, dlatego, że w większości przypadków ubiór taki nie będzie spełniał właściwie swojego zadania z zazwyczaj braku doświadczenia w produkcji takiej garderoby oraz konieczności oszczędności na materiałach, jaką musi stosować producent, aby cena był niska. Jakość spodenek (zazwyczaj adekwatna do ceny) będzie odbijała się przede wszystkim w zastosowanej wkładce. Spodenki/spodnie bardziej renomowanych marek będą miały wkładki wykonane z dobrej jakości materiałów, będą bardziej oddychające i będą dłużej służyć. Spodenki jednak również się zużywają, wkładka z czasem się zbija i mimo, że są jeszcze całe, to nie będą już nadawały się do użytkowania. Z mojej strony polecałbym na pewno spodenki/spodnie z szelkami, o wiele lepiej się trzymają i stabilizują na pupie. Polecam również przed każdą dłuższą wycieczką posmarować pupę np. sudokremem, na pewno to nie zaszkodzi a jeszcze bardziej zminimalizuje możliwość powstawania otarć.

5. Cierpliwość popłaca.

Aby jeździć długie dystanse, trzeba uwaga! regularnie jeździć rowerem. Wydaje się to oczywiste, ale z pewnością znajdą się tacy, którzy rowerem jeżdżę tylko rano po świeże bułki, a porywają się od razu na dystans 100 km. Kondycji, obycia z rowerem, wyczucia naszego organizmu nie zdobędziemy z pozycji kanapy w domu. Dlatego należy stopniowo podnosić sobie poprzeczkę. Jedziemy więc na pierwszą wycieczkę np. 20 km, pokonujemy dystans bez problemu, nie mamy żadnej kontuzji, to na następną wycieczkę jedziemy już 40 km. Jeżeli i ten dystans pokonaliśmy komfortowo, kolejną jedziemy na dystansie 60 km. Jeżeli po tej trasie czujemy, że nasze siły były na rezerwie, lub coś nam dolega, boli, to próbujemy wyeliminować możliwe przyczyny problemu i powtarzamy ten sam dystans, aż przejedziemy go z przyjemnością. Tym sposobem, systematycznością i obserwowaniem naszego ciała podnosimy sobie powoli poprzeczkę. Tu od razu wspomnę, że jeżeli wsiadamy na rower po zimie, podczas której nie siedzieliśmy na siodełku ani minuty, zawsze pierwsze kilka wycieczek może być okupione małym bólem tyłka i ogólną słabszą formą - to oczywiste. Dlatego podczas pierwszych wycieczek warto łagodniej stopniować sobie dystanse.

6. Regularne uzupełnianie kalorii i nawadnianie się.

To również dość często pomijany temat, a jest bardzo ważny w przypadku wycieczek długodystansowych. Rower napędzają nasze mięśnie, dlatego konieczne jest dostarczanie im energii. Warto zabierać ze sobą jedzenie wysokokaloryczne, ale jednocześnie lekkostrawne. Ważna jest również suplementacja w witaminy, minerały, magnez, elektrolity (nie tylko w trakcie jazdy, ale również regularnie przed). Lepsze jest również częstsze posilanie się, ale mniejszymi porcjami. Ja staram się to robić na dłuższej trasie np. co godzinę. Nie wskazane jest np. jechanie pół trasy z burczeniem w brzuchu, w jej połowie najedzenie się ciężkostrawnego jedzenia pod korek i jechanie potem drugiej połowy trasy. Jeżeli tak zrobicie, nie dziwcie się, że brakuje wam sił, czy jest wam niedobrze. Jest to też niebezpieczne dla zdrowia. Tak samo ważne jest regularne nawadnianie się, wodę można wzbogacać np. w różnego rodzaju tabletki witaminowe lub elektrolity (oczywiście nie można z nimi też przesadzać). Ogólnie jeżeli odczuwacie podczas jazdy głód i pragnienie, to jest już za późno na osiągnięcie dobrej wydolności energetycznej, dlatego nie można dopuszczać do takiej sytuacji. Trzeba mieć przede wszystkim zawsze odpowiedni zapas wody. Oczywiście zdarzają się sytuacje, sam je wiele razy przerabiałem, kiedy w toku jazdy lekceważyłem posiłki lub brakowało wody i oczywiście potem to się zawsze zemściło. Jeżeli dojdzie do takie sytuacji ostatecznym ratunkiem mogą być wszelkiego rodzaju batony, żele energetyczne itp. Warto coś takiego mieć na “czarną godzinę”. Nie można jednak z tym również przesadzać, zwłaszcza na wielodniowych wycieczkach.




7. Planowanie trasy z głową.

W przypadku jazdy rowerem, znaczenie ma nie tylko dystans, jaki przyjdzie nam pokonać, ale również warunki w jakich będziemy jechać. Co innego jest przejechanie 100 km z wiatrem w plecy po płaskim terenie i dobrych drogach asfaltowych, a co innego pod wiatr pokonując liczne przewyższenia po drogach nieutwardzonych. Wtedy po przejechaniu tych 100 km czujemy się jakbyśmy pokonali 200 km. Warto planując sobie trasę spojrzeć na wykres przewyższeń, czy na prognozowaną prędkość i kierunek wiatru i tak dostosować przebieg trasy, aby dystans był dla nas osiągalny kondycyjnie.

8. Regularne odpoczynki, ale unikanie długich przerw.

Staraj się robić regularne, ale krótkie przerwy od jazdy np. co 20-25 km, daj odpocząć czterem literom od siodełka, niech dobrze się przewietrzą. Na trasie unikaj jednak długich postojów, prawdopodobnie nie będziesz miał na to i tak czasu, ale zbyt duże rozleniwienie w trakcie trasy spowoduje, że ciężko będzie znów ruszyć.

9. Najwięcej ograniczeń siedzi w głowie.

Nie rób nic na siłę, jeśli zaplanowałeś(aś) przejechać 100 km, a po 60 km nie masz już sił jechać dalej, zawróć. Większy dystans zrobisz kolejnym razem. Czasami po prostu mamy gorszy dzień bez wyraźnej przyczyny. Nie zerkaj też co chwilę na pokonany dystans i nie myśl o tym, ile jeszcze Ci zostało do przejechania. Jeżeli jesteś już bardzo zmęczona(y) a chcesz dokończyć trasę, zwolnij, zrób sobie krótką przerwę, włącz w słuchawkach muzykę, audiobooka, skup myśli na czymś innym.

10. Waga ma znaczenie.

Jeżeli mimo zastosowania wszystkich wskazówek nadal ciężko Ci się jedzie, spróbuj ograniczyć wagę roweru. Jeżeli jedziesz z sakwami, spróbuj zabrać mniej rzeczy, jeżeli masz ciężki rower, pomyśl o zakupie lżejszego. Sam w to kiedyś nie do końca wierzyłem, ale waga ma bardzo duże znaczenie na długich trasach. Jednak ten element zostawiłbym na koniec. Jest bardzo wielu rowerzystów, którzy jeżdżą z ciężkimi sakwami długie dystanse i nie narzekają na to. Jeżeli jednak masz słabszą kondycję, chcesz jeździć szybciej, mniej się męczyć, pomyśl o odchudzeniu sprzętu.

11. Rower musi być sprawny.

Niezależnie jaki macie rower, musi on być w pełni sprawny oraz regularnie serwisowany. Będąc w długiej trasie macie skupić się na jej pokonywaniu i cieszeniu się jazdą, a nie wkurzaniem, że coś ociera, zgrzyta, rzęzi, zacina się. Potrafi to często skutecznie zniechęcić do dalszej jazdy. Oczywiście takie rzeczy się zdarzają w trasie mimo, że przed ruszeniem mamy rower po przeglądzie, ale robiąc to regularnie minimalizujemy szanse na wystąpienie takich sytuacji.

Mam nadzieję, że garść tych porad i ich wdrożenie zachęci Was do spróbowania długodystansowych wycieczek rowerowych.

Siła Narodu. Droga ku marzeniom okupiona daniną krwi


    Obserwując przerażającą wojnę w Europie, jaka dzieje się na naszych oczach, wielu zaskoczonych jest tak dużym patriotyzmem, heroizmem w walce z rosyjskim okupantem, jaki przedstawia naród ukraiński. Wielu ludzi świata zachodniego wszystko na wschód od Bugu uważało za “ruskie”, ich świadomość o tym, że Ukraina jest w stanie wojny z Rosją od 8 lat była do tej pory znikoma. Kiedy 24 lutego Putin wysłał swoje wojsko do ataku na całą Ukrainę, świat zachodni zachwycił się niezłomną postawą Ukraińców. Tak jakby ta ich świadomość narodowa i obrona przed Rosją rozpoczęła się dopiero w ten dzień. 


Odessa, uczniowie Szkoły Morskiej w Odessie na defiladzie

 
Kiedy pojechałem pierwszy raz do Ukrainy w 2015 roku, a więc mniej więcej rok po krwawym Euromajdanie w Kijowie, aneksji przez Rosję Krymu i wybuchu wojny w Donbasie z “zielonymi ludzikami” zobaczyłem na własne oczy nową Ukrainę, budzący się ogromny nowy duch narodu ukraińskiego. Nie miałem wątpliwości, że Ukraińcy mieli już wtedy w pełni świadomość, w jak ważnym i trudnym momencie dziejowym się znaleźli. 



Jeżeli z kimś rozmawiałem, zawsze pojawiał się temat wojny na wschodzie, na ulicach i placach spotykałem co chwilę flagę, pomalowane w barwy narodowe radzieckie pomniki wojny ojczyźnianej, płoty, mosty, przystanki. Oczywiście niepożądana była jakakolwiek wzmianka o Rosji, jedyne co można było usłyszeć na jej temat, to niecenzuralne słowa. Niczym niezwykłym nie była sprzedaż papieru toaletowego z wizerunkiem Putina, czy innych dość wymownych gadżetów, jakie widziałem np. na bazarach.

Każda moja kolejna wizyta w Ukrainie utwierdzała mnie w przekonaniu, że Ukraińcy już zdecydowali, do której części świata chcą przynależeć. Parcie na zachód widoczne było zwłaszcza w dużych miastach, zachodnie szyldy, promocja kultury zachodu, porządanie wszystkiego co ma z nią związek. Po podpisaniu umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską w 2016 roku, to było wielkie święto dla Ukrainy. Wszystkie miasta i miejscowości, które odwiedziłem szczyciły się tym, że przynależą do zachodniej rodziny. Flagi EU na każdym rządowym budynku, billboardy, ale i nadzieja na lepsze jutro podczas rozmów z Ukraińcami. 




Kraj ten stał jednak przed olbrzymimi wyzwaniami, wciąż tocząca się wojna na wschodzie, walka z kryzysem gospodarczym i wyniszczającą korupcją. Nie bez powodu tylu Ukraińców wyjechało ze swojego kraju na zachód w poszukiwaniu lepszego życia. Kraj był niedofinansowany, rozwarstwiony ekonomicznie i stojący cały czas w obliczu ciągłego zagrożenia walki o swoją państwowość. Jednak przez osiem ostatnich lat do świadomości rządzących tym krajem, jak i samych obywateli dotarło, że muszą walczyć na każdym froncie o wolną Ukrainę, bo nikt za nich tego nie zrobi. Świat zachodni ze swoimi sankcjami i obietnicami w niewielkim stopniu pomagał Ukrainie przezwyciężyć ten kryzys, czego dzisiaj mamy niestety skutki. Ukraina zmodernizowała i rozbudowała swoją armię, zainwestowała w rozwój sił wojskowych wiedząc, że od tego zależy przede wszystkim jej bezpieczeństwo. Dziś obserwatorzy zaskoczeni są, że armia ukraińska broni się znakomicie już kilkanaście dni, odpierając ataki do niedawna uważanej drugiej najsilniejszej armii świata. To jednak nie powinno zaskakiwać, przez ostatnich 8 lat rozwój i inwestycje na tym polu a także wsparcie z zachodu sprawiło, że jest to zupełnie inna wojna niż wyobrażał sobie Putin, że będzie. Podobnie jest z morale zarówno żołnierzy, jak i całego społeczeństwa. Nienawiść do Rosji, jaka urosła przez te lata sprawiła, że ludzie nie mają wątpliwości, że należy bić “orków”, jak nazywają rosyjskich żołnierzy i bronić swoich domów przed ich najazdem, wiedząc z kim mają do czynienia. 


Barbarzyńskim najeźdźcą, chcącym siłą zmusić do poddania się, do zmiany wyznawanych wartości do uległości wobec decyzji na Kremlu. Nie mylili się w rozpoznaniu intencji wroga, mówili i pokazywali to na długo przed wybuchem wojny, jednak zachodni świat był głuchy i ślepy, lub co gorsze nie robił nic z premedytacją w imię własnych interesów. Jeżeli ktoś nie był nigdy w Ukrainie, nie interesował się wcześniej sytuacją w niej, to wiele rzeczy może być dziś zaskoczeniem. Dla mnie nie było, ponieważ widziałem te przemiany na oczy, ten patriotyzm na ulicach, w rozmowach, dostrzegłem ich uzasadnioną obawę przed działaniami Rosji.

Z moich wyjazdów zapamiętałem w tym kontekście jeden z powtarzających się elementów krajobrazu, a mianowicie w niemal każdej miejscowości rzucały się  w oczy tablice pamięci poświęcone poległym na wojnie w Donbasie. Zdjęcia żołnierzy, dużo kwiatów, zniczy.

Na każdym niemal cmentarzu na którym byłem widziałem specjalne kwatery dla poległych w tej wojnie. Było to dla mnie porażające. Dla mnie obserwatora z innego kraju. Z czym musiały zmagać się dzieci, żony, matki? Nie byłem w stanie tego sobie wyobrazić. Zapominamy, że wojna w Ukrainie tak naprawdę nie rozpoczęła się w 24 lutego 2022 roku tylko trwa już od 8 lat. Zmieniła się jedynie skala. Każdy z Ukraińców z którym miałem okazję rozmawiać kilka lat temu miał kogoś w rodzinie, kto był już na tej wojnie.

Cmentarz wojenny we Lwowie

Łuck. Tablica pamięci poległych na wojnie w Donbasie


Podczas pierwszej wycieczki do Lwowa kilka lat temu, na starym mieście odbywał się piknik rodzinny, na którym oprócz atrakcji czysto rozrywkowych było również wojsko, prezentujące broń, zachęcające do wstąpienia do Gwardii Narodowej, nic szczególnie nadzwyczajnego. W pewnym momencie będąc w pobliżu wojskowego stoiska ktoś zawiązał mi na ręce kokardkę z taśmy w barwach narodowych Ukrainy, taką jaką teraz każdy sobie przypina. Młody Ukrainiec zrobił to bez pytania i podsunął mi pod nos puszkę, abym coś wrzucił na rzecz rodzin poległych w wojnie. Zaskoczony, wyciągnąłem banknot i wrzuciłem do puszki, jednak wydawało mi się to wtedy trochę formą wyłudzenia, nie miałem bowiem jakoś pewności na co te pieniądze tak naprawdę pójdą. Dziś jednak jest mi wstyd, że tak mogłem pomyśleć, widząc tą ofiarność narodu w obliczu trwającej wojny. Mam nadzieję, że tamten grosz w czymkolwiek mógł komuś pomóc. Tasiemkę mam w domu, stała się dziś czymś więcej niż kawałkiem materiału.

Białogród nad Dniestrem. Plakat promujący 30-lecie odzyskania niepodległości

Trudno w to wszystko uwierzyć, przejść obok tej wojny obojętnie. Będąc często w tych samych miejscach, jakie teraz oglądam na ekranie telewizora w relacjach wojennych wprawia mnie to w wielki smutek. Jedyne co pozostaje to wiara w zwycięstwo dobra nad złem oraz niesienie pomocy, jaką możemy teraz okazywać narodowi ukraińskiemu. Nie ma we współczesnych dziejach Europy drugiego takiego kraju, który o swoje wartości, państwowość, chęć przynależności do świata zachodu płacił większą cenę, niż płaci obecnie Ukraina.

Ukraina i cały świat płacze, ale wkrótce z pewnością wyjrzy słońce 


Jaki nóż do outdooru i turystyki?

    Nóż, jest jedną z rzeczy w jaką warto się zaopatrzyć myśląc o uprawianiu turystyki, bushcraftu, szeroko rozumianego outdooru. Przydaje się zarówno na szlaku, jaki i podczas biwaków, do przyrządzania posiłków, przygotowywania obozu na nocleg, rozcinania, przecinania i wielu innych czynności. 



Można oczywiście zabrać z kuchni dowolny nóż, ale nóż taki nie zawsze będzie idealny i trwały w takim zastosowaniu a na pewno wygodny w używaniu w terenie. Stojąc przed zadaniem kupienia odpowiedniego noża do naszej aktywności, często nie jesteśmy w stanie wybrać tego jednego spośród setek, jak nie tysięcy modeli. Różne typy, firmy, rodzaje stali, szlifów, rękojeści itp. Początkujący ma naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Tradycyjnie postaram się podpowiedzieć jakie modele noży będą nadawać się idealnie do naszego zastosowania, będą uczciwie wykonane, funkcjonalne i do tego ich cena nie będzie zaporowa. Tak naprawdę trzeba sobie powiedzieć, że nóż jest jedną z tych rzeczy, którą dobiera się pod użytkownika dlatego, że każdy ma swoje preferencje, inną budowę dłoni itd. Kupując pierwszy nóż musicie się nastawić, że być może nie będzie to nóż na całe życie. Trzeba czasami popróbować różnych modeli, aby znaleźć taki, który będzie nam pasował w 100%. Noże których używam nie kosztują majątku, więc jeśli któryś nie przypadnie Wam do gustu, nie utopicie kilkuset złotych. Wszystkie noże które tu prezentuję posiadam, kupiłem za własne pieniądze i stale użytkuję. Zapytacie może, po co mi tyle noży? Otóż, to jest jak wspomniałem droga do poszukiwania mojego Świętego Grala.  Spróbowanie różnych konstrukcji, modeli pozwoliło mi wyrobić zdanie co mi się naprawdę sprawdza i z czego najczęściej korzystam. Tu dodam też ważną rzecz, że nie ma czegoś takiego jak uniwersalny nóż do wszystkiego. Oczywiście nie zabieram tych wszystkich noży na każdy wypad, to by była lekka przesada, po prostu dobieram nóż pod konkretną aktywność. Zamykając ten wstęp chce podkreślić, że nie jestem specjalistą z dziedziny noży, nie jestem kolekcjonerem ani pasjonatem tej tematyki. Nóż traktuję jako narzędzie, ma być dobrej jakości, wygodne i najlepiej tanie. Takie stosuję kryteria przy wyborze noża.




Noże prezentuję od największego do najmniejszego.

1. Chiński nóż marki Pegasi. 




Przyzwoita stal nierdzewna, konstrukcja full tang, szlif wklęsły, drewniane okładziny rękojeści. W komplecie pochewka wykonana z dość słabej jakości tworzywa udającego skórę, rolę jednak spełnia. Biorąc pod uwagę cenę noża, pochewkę można traktować jako gratis. Zapinana na klips, posiada szlufkę na pasek. 

Wymiary: dł. całkowita 23 cm, dł. ostrza 11 cm, grubość głowni 3 mm, waga 240 g (300 g z pochewką).




Nóż masywny, a co za tym idzie ciężki. Typowy model noża do bushcraftu, leśnego obozowania, umiarkowanych prac w drewnie, do kuchni trochę za ciężki, choć kwestia preferencji. Rękojeść wygodnie wyprofilowana, "mięsista", gładka powierzchnia drewna, więc jak się trochę spoci dłoń to się ślizga. Rzadko go zabieram ze sobą, powodem jest przede wszystkim jego duża waga. Niestety też stosunkowo szybko się tępi. Podobne czynności wykonam innym lżejszym nożem. Kupiłem go chcąc spróbować noża masywniejszej konstrukcji, był tani, więc zakup potraktowałem jako test. Dla mnie oprócz klimatu nie zapewnia niczego więcej niż inne moje noże. 

Cena: 60-70 zł (2020) Aliexpress

2. Mora Outdoor 2000



 
Nóż obecnie najchętniej zabierany przeze mnie na leśne aktywności. Szwedzka firma z tradycją, produkująca noże w relacji cena-jakość nie do pobicia. Noże tej marki polecane są gęsto i często. Mora 2000 jest dla mnie nożem niemal idealnym pod względem wielkości, wagi, wygody użytkowania. To co mi się w nim podoba najbardziej, to profil ostrza, który składa się z dwóch części. Ponad połowa ostrza od rękojeści ma profil skandynawski idealny do prac w drewnie, a pozostała część głowni jest cieniowana i posiada szlif pełny płaski idealny do cięcia, krojenia. 



Ta unikatowa cecha sprawia, że masz jakby dwa noże w jednym. Inną rzeczą jaka mi się w nim podoba, to wygodna rękojeść, która dosłownie przylepia się do dłoni. Nóż jest bardzo wygodny i bezpieczny w użytkowaniu. W komplecie plastikowa pochewka ze skórzaną szlufką. Nóż wkładany jest do niej na "wklik" i co ważne można go wkładać z dowolnej strony. 



Wymiary: dł. całkowita 22,4 cm, dł. ostrza 10,9 cm, grubość głowni 2,5 mm (cieniowana), waga 98 g (z kaburą 140 g), konstrukcja hidden tang.

Cena (grudzień 2021): 80-150 zł w zależności od sklepu. Należy uważać na podróbki!

3. Mora Companion - stal nierdzewna



Nóż legenda wśród początkujących. Dobry do lasu i na wycieczkę. Relacja cena-jakość, jak w przypadku Mory - nie do pobicia. Szlif skandynawski idealny do prac w drewnie, do kuchni już mniej, ale oczywiście też się nim przetnie, ukroi. Rękojeść wygodna, wpisująca się ładnie w dłoń i co ważne zapewniająca bezpieczną pracę. W komplecie plastikowa pochewka na "wklik" łatwa w utrzymaniu czystości, posiadająca plastikowy klips i oczko na guzik. Niestety co mnie w niej denerwowało, nóź można do nie włożyć tylko z jednej strony. Zwłaszcza po ciemku bywa to upierdliwe. 

Wymiary: dł. całkowita 219 mm, dł. głowni 10,4 cm, waga 86 g (z kaburą 120 g), konstrukcja hidden tang.



Mam ten nóż około 5-6 lat, było to moje pierwsze "markowe" narzędzie do leśnych aktywności. Gdyby nie zastąpiła go "Mora 2000" użytkowałbym go do dziś. Swój egzemplarz lekko stuningowałem dorabiając dziurkę w rękojeści na sznurek. Nóż występuje też w wersji z ostrzem ze stali węglowej oraz heavy duty (pogrubiona do 3,2 mm głownia). Jeżeli masz mieć jeden przyzwoity nóż do różnych zastosowań kup Morę Companion, będziesz zadowolony.

Cena (grudzień 2021): 50-60 zł w wersji ze stali nierdzewnej.

4. Opinel No. 8 stal nierdzewna (Inox)



Legendarny nóż składany francuskiej produkcji wytwarzany od ponad 100 lat. Prosta a zarazem przemyślana konstrukcja. Charakterystyczne ostrze wzorowane na tureckiej szabli. W pozycji otwartej głownia blokowana jest opatentowaną w roku 1955 blokadą Viroblock (metalowy pierścień obracany w celu zablokowania ostrza). Rękojeść wykonana jest z drewna bukowego (w podstawowej wersji). Nóż sprzedawany w różnych rozmiarach (numer określa rozmiar głowni "No. 8 "  to  8,5 cm itd.). Szlif pełny płaski bliski zerowemu idealny do cięcia, krojenia, łatwy w ostrzeniu. Idealny do kuchni. Jest też bardzo lekki. 

Wymiary: dł. głowni 8,5 cm, grubość głowni 2,2 mm, waga 50 g.

Nóż bardzo klasyczny w wyglądzie i funkcjonalności, zabieram go na niemal wszystkie wycieczki piesze, rowerowe, służy mi do zadań kuchennych. Wymaga jednak większej uwagi przy użytkowaniu, drewniana rękojeść jest bowiem dosyć śliska. Zalecam spiłować pilnikiem "piętę" ostrza przy rękojeści, dość często kaleczyła mnie w palec, kiedy ręka mi się przesunęła do przodu. Jedną z jego wad jest to, że nie należy dopuszczać do zamoczenia rękojeści, ponieważ zamoczone drewno puchnie i potrafi zablokować się ostrze, trudno je wówczas otworzyć. 



W takim przypadku wystarczy mocno puknąć w koniec rękojeści, ostrze powinno samo wyskoczyć. Po wyschnięciu wszystko jednak wraca do normy. Użytkowo nie jest to nóż idealny, trzeba się do niego przyzwyczaić. Ja go jednak uwielbiam, to nóż kultowy, stworzony w czasach kiedy ludzie nie potrzebowali wymyślnych zabezpieczeń, bo potrafili korzystać z takich narzędzi. Nóż występuje również w wersji z ostrzem ze stali węglowej. Do swojego dobrałem skórzaną pochewkę, którą kupiłem za parę złoty z demobilu. Nóż dość często jest przerabiany, więc można go dostosować pod siebie. Ja zostawiłem go w fabrycznym stanie. 

Cena (grudzień 2021) ok. 50 zł (Opinel No. 8 Inox).

5. Nóż Mora Classic No 2/0 - stal węglowa (Carbon)



Kolejny klasyk, tym razem ze szwedzkiej firmy Mora. Projekt tego noża stworzono ponad 100 lat temu. Produkowany jest do dzisiaj w zasadzie niezmienionej formie. Malutki nożyk idealny do pracy w drewnie. Klasyczny kształt, rękojeść wykonana z drewna brzozy barwionej na czerwoną ochrę. Mimo archaicznej konstrukcji i małego rozmiaru nożyk całkiem wygodny w użytkowaniu. W komplecie plastikowa pochewka ze szlufką do paska. 

Wymiary: dł. całkowita 10,7 cm, dł. głowni 7,4 cm, grubość głowni 2,5 mm, waga 42 g (60 g z pochewką i sznurkiem), konstrukcja Full Rat-Tail Tang.



Nóż kupiłem jako narzędzie do zabawy w drewnie i do tego nadaje się idealnie. Stosuję go jako tzw. neck, a więc dynda sobie zawieszony na szyi. Podobnie jak w przypadku Opinela wymaga trochę większej uwagi przy korzystaniu, jest to nóż dla osób mających już jakieś doświadczenie w pracy z nożem. Na plastikową pochewką dorobiłem sobie skórzany "kondonik" dla klimatu oraz sznurek do zawieszenia na szyi. 

Cena: Niestety obecnie (grudzień 2021) trudny do dostania. Dostępne są noże z tej serii w większym rozmiarze. 

6. Szwajcarski scyzoryk Victorinox Spartan. 



Legendarne narzędzie, w moim dzieciństwie obiekt pożądania. Nazywany w moim pokoleniu scyzorykiem MacGyvera od telewizyjnego serialu o przygodach pana tego imienia, który posługiwał się nim w każdym odcinku. W młodości kupowało się na bazarze marne podróbki tego scyzoryka niemające nic wspólnego z oryginałem oprócz zbliżonego wyglądu. To idealne narzędzie do turystyki, jego funkcjonalność jest poza jakąkolwiek dyskusją. Istnieje na rynku kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt modeli tego scyzoryka. Ja posiadam model Spartan, który jest jednym z podstawowych, jednak spełnia wszystkie moje potrzeby. Solidne wykonanie, precyzja działania, zakup w zasadzie na całe życie, czuć szwajcarską jakość. Model Spartan posiada:
- duże ostrze
- małe ostrze
- korkociąg
- otwieracz do puszek z małym śrubokrętem
- otwieracz do kapsli ze śrubokrętem
- narzędzie do zdejmowania izolacji
- szpikulec- szydło z uchem igielnym
- pęseta
- wykałaczka
- kółko
- (dodana samemu mała szpilka).

Wymiary: dł. 9,1 cm , waga 60 g.

Spartana zabieram na każdą wycieczkę turystyczną. W połączeniu z Opinelem No. 8 stanowi wszystko co potrzebuję w turystyce. Przewożę je razem w jednym futerale wraz z zapalniczką i małym krzesiwem. Scyzoryk kultowy, bezawaryjny, przydatny w wielu awaryjnych sytuacjach i w prostych zadaniach. 

Cena: (grudzień 2021) ok. 90-100 zł.



Na koniec wspomnę o dwóch rzeczach. Jak pewnie zauważyliście, ze wszystkich posiadanych noży, tylko jeden jest ze stali węglowej. Dlaczego? Otóż stal nierdzewna jest prostsza w utrzymaniu, o stal węglową trzeba dbać, nie lubi wilgoci i potrafi rdzewieć. Dlaczego więc produkuje się noże również ze stali węglowej? Noże takie ogólnie mówiąc są łatwiejsze w ostrzeniu, dłużej trzymają ostrość i mają dużą agresywność cięcia. Dlatego Mora Classic 2.0 ze stali węglowej jest u mnie dedykowana do prac w drewnie. Kolejną rzeczą wartą zwrócenia uwagi jest rodzaj szlifu. Szlif skandynawski będzie lepszy do rozszczepiania drewna, szlif prosty płaski i zerowy do cięcia, krojenia. Czym jest bardziej skomplikowany, tym trudniej też nóż ostrzyć, trzeba mieć większą w tym wprawę. Jednak celowo nie rozpisuję się tu o rodzajach szlifów, bo ani nie jestem w tym specjalistą, ale też uważam, że na początku drogi z nożami nie jest to aż tak istotne, napominam jednak ogólnie przyjęte zasady. Najważniejszą rzeczą jest nie rodzaj szlifu a aby nóż był dobrze naostrzony. Nie ma bowiem nic bardziej frustrującego od posiadania tępego noża. Nóż, jak każde narzędzie wymaga niewielkiej troski, aby jak najdłużej i najlepiej służył. Posługując się nim w różnych zadaniach z czasem dostrzega się detale jak szlif, wymiary, waga i inne cechy użytkowe. Wtedy można dopiero dobrać nóż idealny pod siebie.

W dzisiejszych czasach na szczęście kupno dobrego i funkcjonalnego noża nie wymaga dużych nakładów finansowych. Wszystkie te zaprezentowane modele są tanie i będą spełniać swoją rolę znakomicie.


🔦 Kajak pneumatyczny Itiwit-1. Pierwsze wrażenia z użytkowania

 



Moja „Sóweczka”, to kajak z Decathlonu marki Itiwit - 1 osobowy. Jest to najprostszy i chyba najtańszy kajak pneumatyczny z oferty tego marketu. Producent dedykuje go do pływania po spokojnych wodach na 2-3 godzinne wycieczki. I w sumie zgodziłbym się z tym, choć zmieniłbym na zakres 2-5 godzin, choć widziałem, że ktoś płynął tym kajakiem przez wiele dni Wisłą z Krakowa do Warszawy załadowany po głowę – co oznacza, że można i tak, ale czy było to komfortowe, to już kwestia osobistych oczekiwań.

Parametry tego kajaka znajdziecie bez problemu na stronie internetowej sklepu, ja skupię się głównie na wrażeniach z użytkowania, a bardziej pierwszych wrażeniach. 

Kajak ma nośność 100 kg, choć z uwagi, że kajak jest pompowany, podejrzewam, że i 200 kg udźwignie, bardziej chodzi tu o wytrzymałość poszycia, suwaków, szwów itp. Lekkie przekroczenie zalecanej masy z pewnością mu nie zaszkodzi, ale nie można oczywiście przesadzać z "nadbagażem".

Kupując kajak, dostajecie tylko sam kajak, pokrowiec, zestaw naprawczy, instrukcję i tyle. We własnym zakresie trzeba dokupić pompkę, wiosło i inne akcesoria.



Kajak po złożeniu zajmuje naprawdę niewiele miejsca, co ciekawe, po spakowaniu do pokrowca, zostaje w nim jeszcze miejsce na kamizelkę i mały bagaż. Pompkę można przyczepić z boku w dedykowanym miejscu, a rozłożone wiosło w kieszeń z tyłu. Dodatkowo pokrowiec ma szelki, co umożliwia przenoszenie kajaka w formie dużego plecaka. I owszem jest to możliwe, na te kilkaset metrów nie stanowi to problemu, dalej będzie to niewygodne, szelki są to zwykłe paski z taśmy. Ja do transportu kajaka używam składanego wózka transportowego i jest to mega wygodne rozwiązanie. Transportowałem kajak pieszo na dystansie około 4 km i o ile jest to po jakiejś drodze, jest to naprawdę bezproblemowe i nie męczy. Z racji, że kajak po złożeniu jest niewielki, łatwo go zabrać do pociągu, autobusu, samochodu. To jedna z jego głównych zalet.

Rozkładanie

Jeśli opanuje się czynności, od momentu wyjęcia kajaka z pokrowca do napompowania, to tylko 5-10 minut. Napompować trzeba do wskazanego ciśnienia trzy komory (równomiernie), napompować trzeba też siedzisko, założyć trzy stateczniki pod kadłubem i to wszystko. Poradzi sobie z tym największy laik. Należy tylko pamiętać, aby nie przekraczać zalecanego ciśnienia, kajak ma być po prostu sztywny, manometr w pompce może być pomocny. Nie należy go po nadmuchaniu zostawiać na długo na słońcu, ponieważ może wzrosnąć ciśnienie w komorach i będzie bum bum. Z moich obserwacji wynika, że kajak ogólnie po napompowaniu trzyma ciśnienie, niewielkie ubytki mają miejsce jedynie wtedy, kiedy wyraźnie zmienia się temperatura. Np. kiedy ruszaliśmy w +30 stopni a kończyliśmy spływ wieczorem, kiedy temperatura wyraźnie spadła. 1-2 dmuchnięcie do komór na postoju i kajak zyska na sztywności. Przy 2-5 godzinnych wycieczkach w ogóle nie ma to znaczenia.


 
Składanie

Samo spuszczenie powietrza trwa minutę, złożenie kolejne 3 minuty. Małą wadą tego kajaka jest, że trzeba go jednak wysuszyć a nie tylko wytrzeć. Aby poszycie nie zgniło nam, na mecie trzeba zostawić go na godzinę, półtorej, aby wysechł. Najlepiej spuścić trochę powietrza, odczepić podłogę. Rozłożyć oddzielnie do wyschnięcia a resztę wytrzeć gąbką do sucha i zostawić tak samo na słońcu. Można to zrobić też po powrocie w domu np. na podwórku – jeżeli masz taką możliwość. Kajak sztywny wystarczy przetrzeć gąbką a umycie sprowadza się do opłukania wodą z węża. Za to takiego kajaka nie schowacie do plecaka. Coś za coś. Są kajaki pneumatyczne z inną powłoką, nie wymagającą schnięcia, ale ich cena jest zdecydowanie większa. Wszystko to kwestia świadomego zakupu.


Cechy użytkowe

Jego niewątpliwą zaletą (a jednocześnie wadą a może bardziej cechą o czym później) jest jego waga i możliwość złożenia. Łatwo go przenieść, podnieść – jest to mega wygodne. Mimo, że kajak to tylko 3 balony, nylonowe pokrowce, dno z formy grubszej plandeki, wydaje się całkiem solidny. I nie będzie tak, że o coś zaczepicie i od razu przebijecie komory. Dla chcącego oczywiście nic trudnego, ale przy rekreacyjnym pływaniu po spokojnych wodach nie ma takiej opcji.


Kolejną dużą zaletą jest to, że przez swoją lekkość jest mega zwrotny, lekko dotknięcie wiosłem z którejś strony burty i kajak zakręca niemal w miejscu. To duża zaleta zwłaszcza dla początkujących. Jeśli chodzi o trzymanie kursu, to kajak trochę myszkuje prawo-lewo, idzie się do tego przyzwyczaić i o ile nie wieje silny wiatr w zasadzie w ogóle to nie przeszkadza. Taka jest cena niskiej wagi. W trzymaniu kierunku niewątpliwie pomagają trzy stateczniki na dnie, które stabilizują kajak podczas płynięcia. Kajak jest również bezpieczny, jest szeroki, burty wysokie, trzeba by się mocno postarać, aby z niego wypaść czy wywrócić. Jeżeli chodzi o prędkość, to wszystko zależy od akwenu, prądu, wiatru, drożności nurtu, ale po moich wstępnych obserwacjach mogę powiedzieć, że jest na pewno wolniejszy niż typowy kajak – skorupa, ale to całkowicie zrozumiałe (choć moje wrażenie może wynikać też z tego, że płynąłem sam a nie w dwie osoby i po dość zarośniętej rzece). Jest to przecież kajak do rekreacyjnego pływania i w tej roli spełnia się znakomicie. Kolejnym moim spostrzeżeniem jest to, że z uwagi na szeroki odkryty kadłub, wysoką pozycję siedzenia i wysokie burty wskazane jest długie wiosło, aby nie chlapać wodą do środka. Ja mam wiosło 235 cm i jest na styk i nie pogniewałbym się jakby było z 10 cm dłuższe. W przypadku tego kajaka w wersji 2-3 osobowej warto szukać dłuższych wioseł. Po kilkugodzinnym rejsie, trochę wody wpadnie do kajaka, ale też bez przesady, nie siedzicie w wodzie. W razie czego można mieć z sobą gąbkę i przetrzeć co jakiś czas te miejsca gdzie się zbiera. Myślę, że chlapanie do środka zależy też od sposobu wiosłowania. O ile na początku zanim to wyczułem, lałem tej wody więcej, potem już prawie w ogóle.


 Jeżeli chodzi o wygodę siedzenia na siedzisku, określiłbym ją jako komfortową do 10 km, do 15 km zadowalająco wygodną, po 20 km zaczynamy się wiercić i czuć dyskomfort, choć to oczywiście indywidualna sprawa, każdy ma inną budowę ciała i poczucie komfortu. Ja płynąć 24 km z tylko jedną krótką przerwą, takie miałem odczucia. W moim odczuciu siedzisko jest wygodne, problemem jest raczej oparcie, które mogłoby być ciut wyższe, choć wtedy płynąć w kamizelce byłoby też niewygodne, tutaj oparcie kończy się idealnie pod kamizelką, więc pewnie dlatego tak zostało zaprojektowane.



Miejsce w kajaku

Z uwagi że kajak jest dość długi, możemy płynąć z całkiem wyprostowanymi nogami, nawet osoby wysokie (ja mam 188 cm i mogę tak płynąć), jak i w innych pozycjach. Dla mnie osobiście najwygodniejsza jest pozycja, kiedy nogi mam zaplecione coś na kształt siadu po turecku. Za sobą mamy też dużo miejsca. Zmieścimy z tyłu naprawdę spory bagaż, dodatkowo mamy dużą platformę z gumami. Ja na niej mocuję przykładowo złożony wózek transportowy, który trzyma się bardzo stabilnie.


 
Akcesoria

Oprócz wiosła, kamizelki i pompki warto zapatrzeć się w linkę, która przyczepiona do dziobu będzie pomocna przy wyciąganiu kajaka z wody, czy podczas przenosek. Przydatna będzie również gąbka do wyczyszczenia kajaka po spływie/zebrania wody. Koniecznie trzeba mieć też przynajmniej jeden wodoszczelny worek, w którym będziemy trzymać najcenniejsze rzeczy – z wiadomych powodów. Przydatne będą również rękawiczki – nawet zwykłe rowerowe, które zapobiegną odciskom. Strój to kwestia indywidualna – choć warto mieć takie rzeczy, które w razie zamoczenia szybko wyschną. W słoneczną pogodę konieczne jest nakrycie głowy – np. kapelusz i okulary przeciwsłoneczne. Fajną sprawą są też specjalne botki na kajak z pianki, które nie dość, że chronią nasze stopy przed wychłodzeniem od wody, to w razie konieczności wejścia do niej chronią od spodu nasze stopy gdybyśmy stanęli na coś ostrego.

Podsumowując

Czy polecam ten kajak? Oczywiście jak najbardziej! Świetna zabawa, dużo frajdy i pełna niezależność w organizowaniu spływu. Największą zaletą tego kajaka jest niewątpliwe łatwość w transporcie i przechowywaniu w domu. Do tego dobra gwarancja i możliwość dokupienia zapasowych elementów kajaka. Jeżeli więc chcesz sobie popływać rekreacyjnie po jeziorze, spokojnej rzece, będziesz bardzo zadowolony. Jeżeli chcesz pływać bardzo długie dystanse, po wartkich górskich rzekach, szybko, to ten kajak nie będzie dla Ciebie dobry.



🚶 Żółty szlak pieszy z Janowa Podlaskiego do Międzyrzeca Podlaskiego - poradnik

    


    Na Południowym Podlasiu niewiele spotkamy znakowanych szlaków turystycznych. Zwłaszcza tych pieszych. Oprócz Nadbużańskiego Szlaku Przyjaźni koloru czerwonego ciekawą propozycją jest oznaczony kolorem żółtym szlak Janów Podlaski - Międzyrzec Podlaski (lub odwrotnie). Jest to stosunkowo nowy szlak, który został przedłużony na odcinku Porosiuki - Janów Podlaski w 2020 roku. Wcześniej biegł jedynie z Międzyrzeca Podlaskiego do Porosiuk. Jako prawdopodobnie jedna z pierwszych osób, jaka przeszła ten szlak postaram się podać kilka szczegółów i porad, które mogą się przydać dla wędrowca chcącego udać się nim na wycieczkę.

Informacje podstawowe

DYSTANS: 60 km

TYP SZLAKU: tranzytowy (początek i koniec w innym miejscu)

ZNAKI SZLAKU: Żółty pasek na białym tle

ILOŚĆ DNI: Dla przeciętnego turysty 2-3 dni

TRUDNOŚĆ: szlak łatwy

MOJA TRASA:

Dojazd do punktów startu i mety

Do Janowa Podlaskiego można dostać się busem z Białej Podlaskiej (firma przewozowa GARDEN, dawny dworzec PKS). Busy jeżdżą zarówno w tygodniu, jak i w sobotę. Aktualny rozkład pod linkiem: https://gardenexpress.pl/

Do i z Międzyrzeca Podlaskiego można łatwo dojechać pociągami na trasie Terespol - Biała Podlaska - Międzyrzec Podlaski - Łuków - Siedlce - Warszawa. Częstotliwość kursowania - zwłaszcza składów lokalnych jest stosunkowo dobra, pociągi jeżdżą średnio co 1,5-2 h.

Raczej nie polecam wariantu z samochodem, ponieważ zostawiając auto, czy to w Janowie, czy w Międzyrzecu, może być problem z dotarciem na punkt startu po jego odbiór.

Gdzie rozpocząć szlak?

Kwestia indywidualna, jak komu wygodniej. Początkującym proponuję rozpocząć wędrówkę w Janowie Podlaskim. Podczas drugiego lub drugiego i trzeciego dnia (w zależności w ile dni planujemy przejść szlak) będziecie mieli łatwiejszą ewentualną drogę ewakuacji. Trasa szlaku na odcinku Biała Podlaska - Międzyrzec Podlaski biegnie bowiem stosunkowo blisko linii kolejowej i co kilka km będą stacje, gdzie będzie można poczekać na pociąg.



Jakość oznakowania szlaku

Na odcinku Janów Podlaski - Porosiuki szlak jest oznakowany bardzo dobrze, znaki są widoczne i jest ich stosunkowo dużo, na drzewach, słupach, kamieniach itp. Jedyne zastrzeżenie mam do oznakowania skrzyżowania w miejscowości Klonownica Plac, zaraz za przystankiem autobusowym (idąc od Janowa). Wędrowałem z jeszcze jedną osobą i nie widzieliśmy znaku ze wskazaniem skrętu w lewo i szliśmy niepotrzebnie ok. 2 km główną szosą zanim znowu weszliśmy w las. Szlak prawdopodobnie skręca zaraz za ostatnim domem, gdzie tuż za płotem biegnie polna droga i to najprawdopodobniej w nią trzeba skręcić (nie ma jeszcze żadnej mapy z naniesionym szlakiem i trudno mi to zweryfikować na 100%).


Na odcinku Porosiuki - Międzyrzec Podlaski szlak oznakowany jest dobrze, trzeba jednak już czasami częściej zwracać uwagę na znaki. Warto wspomnieć, że szlak na tym odcinku może być widoczny na niektórych starszych mapach turystycznych i topograficznych. 

Ogólnie nawigowanie po szlaku jest proste, nie ma dziwnych manewrów na swoim przebiegu a oznakowanie jest wystarczające do nawigowania bez spoglądania cały czas na mapę. 

Rodzaje dróg  

W około 80% szlak prowadzi po drogach gruntowych, leśnych i polnych. Najgorszy odcinek szlaku biegnie nową drogą asfaltową między Szachami a Utrówką. Co prawda jest zazwyczaj niewielki kawałek trawiastego pobocza, ale trzeba uważać na ruch samochodów. Bardziej niebezpiecznym miejscem jest niewielki odcinek (ok. 0,5 km), kiedy idzie się główną drogą z Janowa Podlaskiego (za Klonownicą Plac). Warto zachować szczególną ostrożność, iść oczywiście lewą stroną i najlepiej poboczem. 



Ukształtowanie terenu, charakter krajobrazu

Jest to szlak nizinny, choć warto wspomnieć niewielkie nadbużańskie pagórki w początkowym etapie w okolicach Janowa Podlaskiego, które są  przyjemnym urozmaiceniem dla mijanego krajobrazu. Pozostała część szlaku biegnie już zupełnie płasko. Dużą zaletą tego szlaku jest to, że biegnie zazwyczaj z dala od cywilizacji, hałasu i uczęszczanych dróg samochodowych. Na trasie idzie się w dużej części przez tereny leśne, pola i łąki. Cywilizację spotykamy przechodząc jedynie przez kilka niewielkich miejscowości oraz jedno miasto (jest możliwość ominięcia).

Warianty szlaku

Dla osób chcących ominąć Białą Podlaską polecam w Roskoszy, zaraz za dawnym mostkiem kolejki wąskotorowej na rzece Klukówka zmienić szlak żółty na szlak zielony pamięci narodowej (należy odbić w prawo na Cicicibór Duży, widoczne znaki), którym dojdziecie do samych Porosiuk. Dystans będzie mniej więcej taki sam.

Utrudnienia na szlaku

Nie ma żadnych znaczących utrudnień, szlak nie wymaga przedzierania się przez tereny podmokłe itp. Po opadach deszczu niektóre drogi mogą być trochę błotniste (zwłaszcza tam gdzie są rozjeżdżone  przez traktory), ale to w zasadzie jedyne przeszkody, jakie przyjdzie Wam pokonać na szlaku. 

Miejsca postojowe

Na szlaku nie ma specjalnych miejsc do odpoczynku, wiat, zadaszeń itp. Warto jednak wspomnieć teren rekreacyjny w zespole dworsko-parkowym w Roskoszy, który znajduje się m.in. w połowie szlaku (zadaszone wiaty, miejsce na ognisko, kosze na śmieci itp. Gdy planujemy dłuższy postój w tym miejscu, trzeba to zgłosić u zarządcy obiektu i zapytać o zgodę). 



Sklepy

Sklepy dobrze zaopatrzone spotkamy oczywiście w Janowie Podlaskim, Białej Podlaskiej i Międzyrzecu Podlaskim. Poza tymi miejscowościami przy samym szlaku będziemy mijali jeszcze dwa sklepy. Pierwszy nieduży sklep, przyzwoicie zaopatrzony spotkamy w Roskoszy (przed zespołem dworskim), który jest czynny również w soboty. Drugi sklep, tym razem duży i bardzo dobrze zaopatrzony spotkamy w Porosiukach około 0,5 km przed mostem na rzece Krznie. Czynny od poniedziałku do soboty i w niedziele handlowe do późnych godzin wieczornych. (Wybierając wariant szlaku omijającego Białą Podlaską, sklep spożywczy spotkacie jeszcze przy skrzyżowaniu dróg w Ciciborze Dużym). 

Woda

W wodę można zaopatrzyć się we wspomnianych sklepach, a także przechodząc przez wsie na trasie, prosząc gospodarzy. Na odcinku leśnym od Porosiuk do Międzyrzeca spotkamy też kilka żwirowni, gdzie można nabrać wody (jeżeli dysponujecie filtrem lub zamierzacie ją przegotowywać). 



Atrakcje na szlaku (najciekawsze)

- Miejscowość Janów Podlaski ze słynną stadniną koni

- Miasto Międzyrzec Podlaski, zabytkowe centrum, bulwar nadrzeczny, międzyrzeckie jeziorka, zabytkowy kirkut żydowski

- Miasto Biała Podlaska, zabytkowe centrum, zespół pałacowo-parkowy Radziwiłłów

- Dawna cerkiew unicka i prawosławna w Klonownicy Dużej

- Zespół dworsko-parkowy w Roskoszy

- Zabytkowy zespół dworski w Klonownicy-Plac

- Mogiły polskich pilotów z września 1939 roku w okolicach wsi Helenów

- Zalew w Hrudzie, ok. 1 km od szlaku (teren prywatny, wstęp płatny)

- Architektura drewniana we wsiach Porosiuki i Sokule

- Dęby prof. Bolesława L. Hryniewickiego - pomniki przyrody znajdujące się na szlaku przed Międzyrzecem Podlaskim






Noclegi na szlaku

 Jeżeli ktoś chce spać w wyższym standardzie, to mniej więcej w połowie szlaku znajduje się Dworek Helena (http://dworekhelena.pl/) w Porosiukach, zespół dworsko-parkowy w Roskoszy (http://roskosz.pl/) oraz obiekty noclegowe w Białej Podlaskiej. Na szlaku nie ma pól biwakowych, jednak przez to, że duża część trasy biegnie przez las, nie ma problemu z rozbiciem namiotu "na dziko". Należy oczywiście tylko zadbać o czystość i zabrać ze sobą wszystkie śmiecie.


Czy szlak nadaje się na rower?

Jeżeli jest sucho, szlak można bez większych problemów przejechać rowerem. Na szlaku możemy spotkać co prawda odcinki dróg gruntowych słabo utwardzonych, ale nie będą one długie. Oczywiście nie polecam wybierać się na szlak rowerem z wąskimi oponami. 




🔦 Narzędzia do rozpalania ognia na wędrówkach


   Ogień, to jedna z ważniejszych potrzeb podczas naszych aktywności w terenie. Rzecz wydawałoby się banalna w XXI wieku i niepotrzebująca rozpraw. Podzielę się jednak z Wami swoją opinią o tym, jakie źródła ognia sprawdzają mi się najbardziej. Przerabiałem chyba większość popularnych, a więc tradycyjne zapałki, zapalniczka gazowa i benzynowa oraz krzesiwo syntetyczne. Nie używałem krzesiwa kowalskiego, ani nie rozpalałem ognia łukiem ogniowym i podobnymi metodami, które możemy wpisać już stricte w kanon survivalu a nie turystki. 


Wybór, co ze sobą zabieramy powinien zależeć głównie od tego, co zamierzamy rozpalać. Jeżeli zamierzamy odpalać jedynie kuchenkę gazową wybór jest mniej istotny, wystarczy cokolwiek. Jeżeli jednak zamierzamy rozpalać ogień w terenie z pozyskanego drewna, tu warto się już zastanowić i wybrać takie narzędzie, które mamy najlepiej opanowane. Nie bez znaczenia ma też fakt, jak długa w czasie jest nasza wędrówka, a tym samym, ile razy będziemy musieli korzystać z naszego źródła ognia.


Jeżeli będziemy na weekendowym wypadzie blisko cywilizacji, wystarczy sprawdzić przed ruszeniem czy np. zapalniczka ma gaz i działa, lub czy w pudełku są suche, dobre zapałki i draska. Jak gdzieś zgubimy te źródło, zawsze możemy kogoś poprosić lub kupić w pobliskim sklepie. Inaczej ma się sytuacja, kiedy wybieramy się na kilka dni z dala od cywilizacji, w mało uczęszczane góry, las itp. Tutaj warto zabrać ze sobą zawsze choć dwa (różne) źródła ognia, np. zapalniczkę i zapałki zabezpieczone przed wilgocią. Jeżeli coś się stanie z jednym, mamy zapasowe drugie źródło. Uwierzcie mi słyszałem mnóstwa historii, kiedy ktoś wybrał się na wymarzoną wędrówkę z biwakami, prowiantem, kuchenkami a przez kompletne olanie sprawy źródła ognia okazało się, że nici z wykwintnych potraw, gorącej herbaty czy wieczornego klimatu przy ognisku. Bo zapalniczka się "raptem skończyła", działała a nie działa a zapałki w pudełku okazały się wszystkie wypalone. 



W moim przypadku wypracowałem sobie metodą prób i błędów stały system, składający się z dwóch elementów, które w zasadzie zawsze ze sobą zabieram. Jego pierwszym elementem jest małe krzesiwko syntetyczne, które jest moim zapasowym, awaryjnym narzędziem do rozpalania ognia. Służy mi również do odpalania palników gazowych - w takim zastosowaniu sprawdza się rewelacyjnie. Krzesiwo nigdy szybko się nie skończy i zadziała w każdych warunkach atmosferycznych. To jego niewątpliwe zalety. Jeśli jednak chce się je wykorzystywać do rozpalania np. ogniska, trzeba się tego nauczyć, potrenować, bo choć nie jest to trudne, to wymaga pewnej wprawy. Jeżeli ma to być podstawowe narzędzie do rozpalania ognia, to warto wybrać krzesiwo większe i jakiejś renomowanej firmy, posłuży na lata.



Drugim źródłem ognia w moim zestawie jest zapalniczka, do nie dawna była to zapalniczka gazowa a obecnie jest to zapalniczka benzynowa. Gazówka ma dużo zalet jeśli chodzi o obsługę, ale ma też kilka wad. Wadą jest na pewno to, że gaz bywa nieprzewidywalny, w niskich temperaturach czy np. na dużej wysokości odpalenie gazu może być ciężkie lub niemożliwe.


Dodatkowo, nie wlejemy do niej czegokolwiek, musi to być gaz. Dlatego jak się skończy, musimy kupić nową zapalniczkę lub nabić ją gazem do zapalniczek, którego raczej do lasu czy w góry nie zabieramy. Jeżeli podpalamy nią tylko kuchenkę gazową dwa razy dziennie, to raczej nie ma sposobu, aby gaz w niej szybko się wyczerpał, jednak wykorzystując ją częściej również do innych działań takie ryzyko jest. 


Jeżeli wybierasz zapalniczkę gazową do używania w terenie, nie kupuj najtańszej. Dołóż te 5 zł i miej pewność, że nie przestanie działać po trzech użyciach. Ze swojej strony polecałbym wybór zapalniczki krzeszącej iskry tradycyjnie w wyniku pocierania kamienia. Piezoelektryki lubią się zacinać i psuć. Poza tym zapalniczkę z kamieniem możemy wykorzystać jako źródło iskier, nawet jeśli skończy nam się w niej gaz. 




Jeżeli chodzi o zapalniczkę benzynową są w zasadzie dwa wybory. Kultowe amerykańskie Zippo lub równie kultowe choć mniej popularne europejskie IMCO. 


Ja osobiście korzystam obecnie z zapalniczki IMCO. Jest mniejsza, lżejsza i bardziej praktyczna w moim odczuciu. Dzięki wyjmowanemu zbiorniczkowi z podpalonym knotem, może służyć świetnie do podpalania czegoś przez dłuższą chwilę, lub jako awaryjna świeczka a w moim przypadku służy jeszcze idealnie do odpalania fajki (do czego m.in służył ten patent kiedy ją tworzono). Zapalniczkę odpala się jednym ruchem kciuka. Nowy kamień ładowany jest do komory, jak nabój w prosty sposób, a na zapasowy jest specjalne miejsce pod pokrywą. W moim modelu mam dodatkowo regulację wysokości płomienia. 




W moim odczuciu jej największą zaletą jest jednak to, że bardzo długo trzyma benzynę, szczelna komora zapobiega szybkiemu jej ulatnianiu ze zbiornika. Zalana do pełna wytrzymuje ponad dwa tygodnie, a nigdy na dłużej nie wyjeżdżam. Zawsze też gdzieś znajdę trochę benzyny w razie czego, choć na dłuższe wypady mam specjalną malutką buteleczkę na zapasową benzynę, która całkowicie mnie zabezpiecza. Poza tym po prostu lubię jej używać, to przedmiot z duszą, skonstruowany ponad 100 lat temu i wciąż spełniający bardzo dobrze swoją funkcję. Wszystkie te cechy powodują, że jest to obecnie mój podstawowy wybór jeśli chodzi o wybór źródła ognia na wędrówki.