🗻 Tatrzańskie wędrówki dzień 3 Dolina Małej Łąki, Czerwone Wierchy, Kasprowy Wierch
Mocarny szlak rozpocząłem o brzasku z Drogi pod Reglami. Dla choćby widoków warto czasem wstać o świcie, a w górach to wręcz rzecz pożądana. Po poniedziałkowym załamaniu pogody nie było śladu. Rześka temperatura z rana dyscyplinowała tempo wędrówki i tak dotarłem w mgnieniu oka do skrzyżowania szlaków, ja wybrałem ten koloru żółtego, którego początek biegł wzdłuż Małołąckiego Potoku. Zaczęła się mozolna wspinaczka przez wszystkie partie lasów. Słońce schowane było jeszcze za górami, wyszło kiedy dotarłem do niezwykle urokliwej Wielkiej Polany Małołąckiej. Skalnie zrobiło się od Głazistego Żlebu, stromo pod górę, trawersowałem zbocza aż do Przełęczy Kondrackiej (1725 m n.p.m). Odcinek nie był może jakiś arcytrudny, wystarczyło zwracać uwagę na znaki i uważać gdzie stawia się stopy, przeszkodą były wezbrane strumienie, które spływały po szlaku powodując to, że zwyczajnie było po prostu bardzo ślisko, co wymuszało jeszcze bardziej czujność. Była godzina 9:00, a ja spotkałem na szlaku dopiero pierwszego turystę, to kolejny powód dlaczego warto wyruszać na szlak o świcie. Przejrzystość była wyborna z przełęczy wspaniały widok m.in. na nieodległy Giewont. Szedłem cały czas przez piętro kosodrzewiny. Wspinałem się dalej żółtym szlakiem w kierunku pierwszego 2-tysięcznika na tej eskapadzie Kopy Kondrackiej (2004 m n.p.m.). Na szczycie od strony Słowacji nasunęły się chmury, które ograniczały widoczność, niemniej kiedy znikały widoki jeśli napisać, że były ładne, to nic nie napisać. Z Kopy Kondrackiej moja wędrówka wiodła czerwonym szlakiem przez Czerwone Wierchy, wierzchem pasma, które jest jednocześnie granicą między Polską i Słowacją. Suchymi Czubami schodziłem w dół, by znów po jakimś czasie piąć się w górę. Po drodze wszedłem na najwyższe wzniesienie Goryczkową Czubę (1913 m n.p.m.). Szlak był mozolny, ale cudowny krajobrazowo, po prawej Słowackie Tatry, po lewej Polskie, coś niesamowitego. Droga nie była trudna, choć kilka fragmentów wymagało odporności na ekspozycję oraz konieczności użycia rąk podczas wchodzenia po skale bez ułatwień, były to jednak zaledwie kilku - kilkunasto metrowe odcinki. Problemem była znowu woda na skale, adrenalinka nie powiem przez to trochę była. Tak ostatnie podejście i byłem już na Kasprowym Wierchu (1987 m n.p.m). Tam oczywiście dzikie tłumy, zjadłem co miałem w plecaku, popiłem herbatą z termosu i w dół żółtym szlakiem przez Dolinę Gąsiennicową i Dolinę Jaworzynkę. Od Kasprowego był już sznureczek ludzi, trudno było już usłyszeć nawet własne myśli. Widoki jednak rekompensowały te niedogodności, po prawej m.in. towarzyszył mi widok na szczyty Orlej Perci. Suma summarum wyszło 22 km, całkiem nieźle, do tego blisko 1800 m w pionie. Obawiałem się trochę o moją kondycję, w tym roku nie jest ona jakaś wyborna, jednak jak się okazało tragedii wielkiej też nie ma. Moja taktyka stopniowej aklimatyzacji działa i to cieszy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz