W Puszczy Białowieskiej, są takie miejsca, które fascynują nie tylko przyrodniczo, ale również poprzez historię, zdarzenia, legendy oraz ciekawe osobistości żyjące w niej. Jednym z takich miejsc jest stara dawna leśniczówka nazwana Dziedzinką, położona niemal w sercu Puszczy Białowieskiej, blisko białoruskiej granicy. Miejsce to nierozerwalnie związane z wielką popularyzatorką przyrody i orędowniczką jej ochrony Simoną Kossak oraz jej partnerem życiowym, słynnym fotografikiem przyrody Lechem Wilczkiem, którzy razem spędzili na Dziedzince przeszło 30 lat swojego życia.
Szczególnie fascynująca jest dla mnie postać Simony Kossak. Jej zaangażowanie na rzecz ochrony przyrody, które było wręcz nieopisane, jej książki, audycje i reportaże na temat przyrody fascynują kolejne pokolenia, w tym i mnie. Choć Simony już od 2007 r. z nami niema, to jej trud pracy naukowej oraz działań na rzecz ochrony Puszczy Białowieskiej odbija się coraz echem, jako głos obiektywny, rzeczowy, fachowy i co ciekawe wciąż aktualny.
Choć z pewnością była to postać w pewnym stopniu ekscentryczna, nazywana często "Czarownicą" lub "Królową Puszczy", bo mieszkała z dzikimi zwierzętami, przyjaźniła się z krukiem, żyła w totalnym odludziu, bez prądu i wygód, to jednak była to tylko jej otoczka, legenda, która nie przyćmiła jej tytanicznej pracy naukowej na rzecz poznawania i ochrony przyrody.
Od kilku lat obiecywałem sobie, że odwiedzę to miejsce i spróbuję poczuć ten legendarny klimat tego miejsca. Udało mi się to w zeszłym 2016 roku.
Do Dziedzinki wiedzie prastary dukt zwany Drogą Browską z zachowanymi przy jej skraju wielkimi drzewami, dającymi wrażenie, jak niegdyś pierwotnie musiał wyglądać ten fragment puszczy.
W biografii Simony Kossak, Lech Wilczek tak przedstawił klimat tego domu:
„Postukiwanie kołatków w masywnych belkach nad głową, skrobanie myszy pod podłogą, jaskółki regularnie gniazdujące u stropów ganków i wlatujące do mieszkania z zamiarem lepienia gniazd pod sufitem, ciepło kaflowych pieców zimą, bijące stare zegary, kuny kamionki z tupotem ganiające po strychu – wszystko to umacniało atmosferę zadomowienia i poczucia bezpieczeństwa”.
Nie ulega wątpliwości, że dla ludzi rozmiłowanych w wolności i kontakcie z dziką przyrodą oraz życiem zgodnie z jej prawami, takie miejsca mogą być rajem na ziemi.
Wizytę na Dziedzince zapamiętałem bardzo głęboko i polecam każdemu wycieczkę do tego miejsca przepełnionego "niezwykłością".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz