📝Na Dziedzince w Puszczy Białowieskiej

   



     Puszcza Białowieska fascynuje mnie od wielu już lat, jest to dla mnie istny raj przyrodniczy na ziemi, staram się tam być, co roku i odkrywać jej kolejne tajemnice. Przebywając w puszczy, czuję się zawsze, jak małe dziecko w sklepie z zabawkami, to miejsce nigdy się nie nudzi i za każdym razem zadziwia. Wystarczy jedynie zapuścić się głębiej w puszczę i poczuć wszystkimi zmysłami totalną magię dzikiej przyrody.

W Puszczy Białowieskiej, są takie miejsca, które fascynują nie tylko przyrodniczo, ale również poprzez historię, zdarzenia, legendy oraz ciekawe osobistości żyjące w niej. Jednym z takich miejsc jest stara dawna leśniczówka nazwana Dziedzinką, położona niemal w sercu Puszczy Białowieskiej, blisko białoruskiej granicy. Miejsce to nierozerwalnie związane z wielką popularyzatorką przyrody i orędowniczką jej ochrony Simoną Kossak oraz jej partnerem życiowym, słynnym fotografikiem przyrody Lechem Wilczkiem, którzy razem spędzili na Dziedzince przeszło 30 lat swojego życia.

Szczególnie fascynująca jest dla mnie postać Simony Kossak. Jej zaangażowanie na rzecz ochrony przyrody, które było wręcz nieopisane, jej książki, audycje i reportaże na temat przyrody fascynują kolejne pokolenia, w tym i mnie. Choć Simony już od 2007 r. z nami niema, to jej trud pracy naukowej oraz działań na rzecz ochrony Puszczy Białowieskiej odbija się coraz echem, jako głos obiektywny, rzeczowy, fachowy i co ciekawe wciąż aktualny.

Choć z pewnością była to postać w pewnym stopniu ekscentryczna, nazywana często "Czarownicą" lub "Królową Puszczy", bo mieszkała z dzikimi zwierzętami, przyjaźniła się z krukiem, żyła w totalnym odludziu, bez prądu i wygód, to jednak była to tylko jej otoczka, legenda, która nie przyćmiła jej tytanicznej pracy naukowej na rzecz poznawania i ochrony przyrody.

Od kilku lat obiecywałem sobie, że odwiedzę to miejsce i spróbuję poczuć ten legendarny klimat tego miejsca. Udało mi się to w zeszłym 2016 roku.

Do Dziedzinki wiedzie prastary dukt zwany Drogą Browską z zachowanymi przy jej skraju wielkimi drzewami, dającymi wrażenie, jak niegdyś pierwotnie musiał wyglądać ten fragment puszczy.


Droga zagłębia się w puszczę i wiedzie wprost do Dziedzinki. Dziś jest wyrównana i w miarę ubita, całkowicie przejezdna. Za czasów Siomony, droga ta wykorzystywana była do transportu wyciętych drzew, rozjeżdżona przez ciężki sprzęt, była podobno istną trasą offroadową. Szczególnie zimą, czy po większych opadach deszczu.


Na miejscu zastałem ogrodzoną płotem niewielką posiadłość, na którą składa się duży plac (niegdyś również piękny ogród), dom, budynek gospodarczy- oba drewniane i nieduży składzik, tyle widać było zza płotu. Niestety nie można wejść na teren Dziedzinki, obiekt jest zamknięty i strzeżony przez kamery. Obecnie stoi pusty i jest własnością Parku Narodowego. Stojąc tam i patrząc na ten domek, mając w głowie te wszystkie przeczytane opisy życia w tym miejscu, ogarnęło mnie w tamtym momencie niezwykłe uczucie przebywania w miejscu wyjątkowym, przepełnionym niezwykle pozytywną energią. Ten przejmujący spokój, dochodzące dźwięki lasu, świadomość położenia tego miejsca i obecności ducha osób, które zapisały się wyjątkowo w historii Puszczy Białowieskiej, razem budowało to wszystko niepowtarzalne doznanie.


W biografii Simony Kossak, Lech Wilczek tak przedstawił klimat tego domu:

„Postukiwanie kołatków w masywnych belkach nad głową, skrobanie myszy pod podłogą, jaskółki regularnie gniazdujące u stropów ganków i wlatujące do mieszkania z zamiarem lepienia gniazd pod sufitem, ciepło kaflowych pieców zimą, bijące stare zegary, kuny kamionki z tupotem ganiające po strychu – wszystko to umacniało atmosferę zadomowienia i poczucia bezpieczeństwa”.

Nie ulega wątpliwości, że dla ludzi rozmiłowanych w wolności i kontakcie z dziką przyrodą oraz życiem zgodnie z jej prawami, takie miejsca mogą być rajem na ziemi.

Wizytę na Dziedzince zapamiętałem bardzo głęboko i polecam każdemu wycieczkę do tego miejsca przepełnionego "niezwykłością".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz