📝 Górskie rozważania



   Po mojej ostatniej górskiej wędrówce nasunęły mi się różne spostrzeżenia dotyczące turystów w górach. Za każdym bowiem razem, jak jestem w górach zdumiewa mnie zachowanie wielu w nich. O ile w Beskidach, ogólnie niższych górach jeszcze próbowałem to sobie jakoś tłumaczyć, że mniej ryzyka, ale już w takich Tatrach zdawało mi się, że panuje tam na pewno zdecydowanie większy rozsądek i o wiele bardziej odpowiedzialne zachowanie ludzi udających w coby nie było najwyższe góry w Polsce. Jasne, słyszałem przez media o różnych zdarzeniach, typu szpilki czy klapki na szlaku, wzywanie TOPR, aby sprowadzili turystów spod Morskiego Oka, bo nie potrafili zejść szeroką asfaltową drogą w nocy itp., ale w głębi sądziłem, że to jedynie pojedyncze przypadki, prawdziwych Januszy i Grażyn, którzy trafiają się przecież wszędzie. Jednak co innego usłyszeć, przeczytać, obejrzeć, a co innego zobaczyć na własne oczy kretynizm, bezmyślność, nieodpowiedzialność, niepotrzebną brawurę i by można tak wymieniać dalej.

Na wstępie chcę napisać, że według mnie i zresztą nie tylko, nie ma czegoś takiego jak "łatwe góry", czy góra ma 400 m czy 3000 m i tu i tu możesz mieć wypadek, góry to nie jest naturalne środowisko dla ludzi szczególnie tych na co dzień mieszkających na nizinach. Wszędzie łatwo o poślizgnięcie, upadek, zachwianie równowagi, zagubienie w złą pogodę itd. Z wysokością zmienia się jedynie skala tych zagrożeń, zwiększa się ryzyko oraz stopień trudności przeszkód. Kiedyś chodzenie po górach było zarezerwowane dla ludzi, którzy naprawdę kochali górskie wędrówki, przemierzali z plecakiem szlaki latami, ucząc się, podnosząc sobie stopniowo poprzeczkę, z pokorą zdobywali górskie rzemiosło, wysoko w górze nie było ludzi z przypadku. Dziś zadziwia, że jest wydaje się zupełnie na odwrót. Coraz więcej osób idzie w góry w tym i te wysokie na zasadzie "o tu jeszcze nie byliśmy, tyle ludzi jeździ, wszyscy chodzą, dają radę, to my nie damy? ". Ktoś kto w życiu nie chodził po górach jedzie od razu w te najwyższe, a jak, i od razu na najtrudniejsze szlaki i szczyty, bo to przecież tylko Tatry a nie jakieś Alpy. Obejrzą w Internecie, że ktoś wszedł na Rysy w klapkach, mimo, że to był fake, to wierzą w to i obierają sobie takie cele. Zresztą jest TOPR czy GOPR wzywasz i w razie czego cię zwiozą. Będąc zaledwie 7 dni na tatrzańskich szlakach i to poza ścisłym sezonem napatrzyłem się na tyle głupoty i bezmyślności, że strach pomyśleć, co tu się dzieje w wakacje. Beztroska z jaką ludzie podchodzą do chodzenia po górach naprawdę zastanawia nad przyczynami tego zjawiska. W dobie kiedy dostęp do informacji jest tak powszechny, przekaz medialny tak szeroki, ludzie wciąż udają się w góry kompletnie nieprzygotowani, nieświadomi zagrożeń jakie mogą ich tam spotkać. W książce "TOPR. Żeby inni mogli przeżyć" którą nawiasem bardzo gorąco polecam, jeden z ratowników mówi: "Sposób, w jaki Polacy rozmawiają o Tatrach, styl, w jakim je zdobywają, i wciąż niski poziom wiedzy na ich temat pokazuje, że w sumie lekceważymy nasze - jak by nie było - najwyższe góry. Oczywiście, doceniamy ich piękno i niezwykłą urodę, nie wierząc jednocześnie w ich surową bezwzględność. Wprawdzie z wypiekami na twarzy słuchamy newsów o tragicznych wypadkach i ofiarach tatrzańskich wypraw, ale nie wyciągamy z nich żadnych wniosków, o czym świadczą kolejne dramaty, bliźniaczo podobne do tych, o których mówiono zaledwie wczoraj. Bliskość Tatr i inwazja na nie usypiają naszą czujność ". Przypomnę, że w Tatrach według statystyk rocznie ginie około 15 osób, a traci zdrowie przez wypadek znacznie więcej.

Jaki z tego wniosek? Że każdy turysta powinien być wyekwipowany w wysokogórski sprzęt? Uprząż, kask, czekany? Powinien być związany liną z partnerem i oczywiście powinien ukończyć kilka kursów wspinaczkowych? Oczywiście, że nie, to byłoby wręcz śmieszne i w wielu przypadkach kompletnie niepotrzebne. Od wielu lat zasady poruszania się po górskich szlakach i wytyczne są wciąż takie same, dowiedzieć się o nich można praktycznie na każdym kroku, w przewodnikach, z tablic informacyjnych przy szlakach, w ulotkach, Internecie. Przede wszystkim na pierwszym miejscu powinien stać zawsze zdrowy rozsądek, dostosowanie trasy wycieczki do swoich umiejętności, kondycji, wiedzy, warunków pogodowych, czasu jaki mamy na wędrówkę. Zabranie z sobą plecaka wyposażonego w mapę, jedzenie, wodę, ubranie, ochronę od deszczu itd. Sprawdzenie prognozy pogody i warunków na szlaku, wyjście na szlak jak najwcześniej, w razie nagłej zmiany pogody lub innych losowych zdarzeń zawrócenie do dołu. Przestudiowanie przebiegu szlaku jeszcze w domu, czy będzie odpowiedni dla wszystkich członków wycieczki. Zgłoszenie swojej trasy na noclegu, aby w razie czego było wiadomo gdzie nas szukać. Przede wszystkim jednak rozwaga, pokora, rozsądek. Góry nie rozpłyną się, będą tu stały za rok i za dwa i za 100 lat. Poza tym jeśli ktoś chce chodzić po górach, to moim zdaniem powinien zacząć od tych łatwiejszych i stopniowo w miarę podnoszenia swoich umiejętności i wiedzy porywać się na coraz trudniejsze szlaki. Ja 3 lata temu zacząłem wiecie od jakiego szczytu? Od Łysicy w Górach Świętokrzyskich, całe 614 m i bardzo miło wspominam tą wędrówkę. Mówię tu oczywiście o takiej wędrówce, kiedy od początku do końca byłem jej organizatorem, sam nawigowałem, sam ją zaplanowałem, nie o takiej gdzie idę sobie w grupce znajomych i gdzie ktoś prowadzi mnie za rączkę. Kiedy wiem, że jeśli zostanę sam będę potrafił sobie poradzić.

W ciągu ostatnich 3 lat byłem na dłuższych i krótszych wyjazdach głównie w Beskidach a w tym roku pierwszy raz na indywidualnej 7-dniowej wędrówce w Tatrach i powiem Wam, że wciąż niewiele wiem tak naprawdę. Co nie zmienia faktu, że z każdym wyjazdem zdobywam coraz więcej wiedzy i umiejętności, co potem pożytkuję w praktyce. Góry to synonim wolności i będę ostatnim, który będzie chciał narzucać komuś jak ma po nich chodzić. Nie rozumiem jednak np. ludzi, którzy będąc pierwszy raz w Tatrach, nie dotykając w życiu rękoma skały, nie mając do czynienia wcześniej z poruszaniem się za pomocą ułatwień takich jak łańcuchy czy stopnie wybierają się na choćby Rysy czy Orlą Perć. Kompletnie tego nie rozumiem i podziwiam takie osoby jedynie za szczyt bezmyślności i brawury na pewno nie odwagi. Bo ok. mimo, że nie masz kompletnie żadnego przygotowania i doświadczenia chcesz się zabić, stracić zdrowie ryzykuj, tylko, że będąc na tak wymagającym szlaku gęsto obleganym przez ludzi stwarzasz zagrożenie również dla innych, bo nie umiesz poruszać się po skale, możesz zrzucić komuś na głowę kamień (nie wiesz o tym, że tak możesz niechcący zrobić), spanikujesz na jakimś trudnym odcinku zablokowując ruch, co może spowodować, że ktoś inny będzie musiał ryzykować. Mało tego w przypadku załamania pogody, będziesz jak dziecko we mgle przestraszone i spanikowane, będziesz tylko oczekiwać ratunku narażając na ryzyko ekipę ratowników, bo oni będą musieli Ci pomóc. Tak wiem, pewnie będzie to 1 przypadek na 100, bo z dużą dozą prawdopodobieństwa, mimo zesrania w spodnie i skrajnego wycieńczenia większości z tych "wspinaczy" "uda się" wejść a nawet zejść i potem pochwalić zdjęciem na Facebooku. Obejrzą to znajomi i stwierdzą, że skoro Tomek dał radę, to ja nie dam? I kolejne żółtodzioby jadą zdobywać "łatwy szczyt". Niestety na zatłoczonych szlakach stwierdzam, że największe zagrożenie stanowią właśnie ludzie, nie trudności. Często miałem wrażenie, że ludzie idący na szlak kompletnie nie mieli pojęcia na co się porywają, nie wiedzą kompletnie gdzie idą. Często słyszałem podczas wędrówki "zabiję cię za to, że mnie tu zaciągnąłeś", "miało być tak łatwo", "ale tu zimno", "ale tu ślisko", "nie dam już rady", "Czy dobrze idziemy?, chyba to nie ten szlak". Już pierwszego dnia wędrówki kiedy wchodziłem m.in. na Nosal, kiedy po trzech dniach intensywnych opadów szlaki były cholernie mokre i śliskie, a tu widzę kobietę w adidaskach, ale to jeszcze nic, ona na plecach wnosi malutkie dziecko, ślizga się po tej skale jak na lodowisku, ale prze dalej, bo przecież musi wejść. Miałem co najmniej kilka sytuacji, gdzie ludzie dochodzili do wydawałoby się niedużych trudności i blokowali szlak bo nie spodziewali się, że trzeba będzie gdzieś te kilka metrów się wspiąć lub zejść po skale, stali na krawędzi i dywagowali, co robić. Innym razem idąc wąskim szlakiem w wężyku turystów mimochodem słucham paplaniny pań idących za mną. Jedna z nich z wyraźna podnietą w głosie opowiada koleżance " wiesz, no słuchaj wczoraj Beatka miała niegroźny upadek, ślisko było a ona w tych swoich pantofelkach i upadła, ale nic się jej nie stało tylko noga jej bolała i wezwaliśmy TOPR i słuchaj przylecieli, zabrali ją i potem taka zadowolona opowiadała, że miała darmowy rejs nad Tatrami i jeszcze kielicha dostała na rozgrzanie, także jak coś by się działo nie zastanawiaj się i dzwoń od razu po nich". Gość przede mną westchną tylko i głośno powiedział w próżnię, "no tak TOPR jest do wożenia turystów". Trudno ten szczyt głupoty nawet komentować. Po co uważać, po co się przygotowywać? Przecież i tak nas ktoś uratuje, szkoda tylko, że przez naszą głupotę, ktoś kto naprawdę będzie akurat potrzebował tej pomocy nie dostanie jej na czas. Każdemu może zdarzyć się wypadek uniemożliwiający dalszą wędrówkę czy bezpieczne zejście, ale skoro sam TOPR mówi, że większość tych sytuacji wynika z głupoty i nieodpowiedzialności ludzi, to coś to znaczy. Polecam Wam naprawdę lekturę wspomnianej wcześniej książki, wiele opisanych w niej akcji wprawia na zmianę w zachwyt, zdumienie, śmiech i politowanie. 

Najgroźniejszą sytuację miałem ostatniego dnia wędrówki, podczas podejścia na Małołączniak w Kobylarzowym Żlebie. Jest tam około 12 metrowy odcinek łańcuchów wprowadzających dość stromym podejściem po wyślizganych płytach, w tym dniu jeszcze bardziej śliskich przez wodę spływającą po nich. Jak zwykle w takich miejscach stworzył się korek. Czekam na swoją kolej w kolejce do łańcuchów, przede mną idzie matka z dziewczynką około 7-8 lat na moje oko, za mną idzie jej mąż z trochę starszym synem. Matka idzie pierwsza, za nią córka i ja za nimi. Widzę jednak, że młoda ewidentnie się boi i nie chce wchodzić i ja się jej nie dziwię, sam miałem lekkiego stracha, skała naprawdę była śliska i trzeba było się praktycznie wciągać po łańcuchach, przynajmniej z moimi umiejętnościami. Matka jednak tłumaczy córce, że musimy iść, że nie będziemy się już taki kawał wracać no i krok po kroku w żółwim tempie posuwamy się do góry, jednak kiedy trzeba zmienić płytę i kolejny łańcuch skręcając lekko w prawo dziewczynka utyka i zaczyna płakać w panice. Ja stoję nie wiem co robić, zejść się nie da, bo już za mną sznurek wchodzących, chcąc obejść nią musiałbym mocno ryzykować a nie czuję się tak pewnie na tej mokre gładkiej skale i stoję. Na zmianę z matką próbujemy wskazywać młodej gdzie ma stanąć, ale ona ani drgnie, ojciec za mną chce mnie ominąć i jej pomóc, ale widzę, że mimo próby nie ma też odwagi tego zrobić i tak tkwimy a na dodatek od dołu sunie gęsta chmura wprost na nas, kiedy dojdzie do nas nie dość, że ta cała woda może stworzyć na skale cienką warstwę lodu to jeszcze nic nie będzie widać. Szybko decyduję się zaryzykować, puszczam łańcuch i próbuję łukiem obejść małą, powoli podchodzę łapiąc się gdzie się da, jakimś cudem udaje mi się wejść nad nią, jej ojciec dochodzi do małej od dołu i ją ubezpiecza a ja delikatnie pomagam jej się wciągnąć po łańcuchu wisząc praktycznie w powietrzu, w końcu młodej udaje się podciągnąć na tyle, że przejmuje ją matka będąca już na krawędzi żlebu, ja cofam się i puszczam przodem ojca z synem. Kiedy przeszli, chciałem wrócić do łańcuchów i wejść już z zabezpieczeniem, bo tu w każdej chwili mogłem odpaść. Robię pierwszy krok, a tu koło mnie wyłania się panienka z dołu zdziwiona moją obecnością i pytaniem "pan do góry?", a ja myślałem, że szlag mnie trafi w tym momencie, od razu przypomniał mi się kadr z windą w Nic Śmiesznego, aż chciałem jej odpowiedzieć "nieee w boook", ale widzę, że też spanikowana, to mówią idź już stojąc w rozkroku nad przepaścią. Kiedy się wdrapała dopiero udało mi się wgramolić do łańcucha i wspiąć ostatnie kilka metrów, akurat jak zrobiło się dookoła biało. Jaki z tego morał? Taki o jakim już wspominałem, zagrożenie na szlakach stwarzają nie przeszkody a ludzie na nich, przez nieodpowiedzialność i głupotę kogoś (w tym przypadku nieodpowiedzialnej matki) musiałem ryzykować swoje zdrowie a może i życie, bo musiałem zrobić coś czego normalne nigdy bym nie zrobił ze względu na brak wystarczających umiejętności do takiej ekwilibrystyki w skale. Mam wrażenie, że duża część takich ludzi idzie w góry wysokie, jakby szli na niedzielny słoneczny spacer do parku, kompletni nieświadomi w co się pchają, mało tego świadomie ryzykują życie członków swojej rodziny, ale i innych ludzi ,dla mnie to chore. Jeśli ktoś nie ma kompletnie żadnego doświadczenia w chodzeniu po górach a chce tylko pospacerować i pooglądać ładne widoki w relaksie z rodziną, to niech jedzie nad morze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz