📝 Hipsterscy podróżnicy a prawdziwa droga


   Wędrowanie jest dziś na topie jak nigdy dotąd. Nigdy wcześniej nie było przecież tak łatwe jak dziś. Niestety, jak zauważam panuje często takie przekonanie, że jedno wędrowanie jest lepsze a inne już gorsze. Śledzę kilka forów podróżniczych i często pojawia się żarliwa dyskusja, gdzie jedni tłumaczą czym to tak naprawdę jest prawdziwe wędrowanie i wedle jakich miar ma wartość, aby ktoś uprawiający je mógł nazywać się prawdziwym podróżnikiem. Niestety większość tych ludzi myli pojęcia i swoje teorie wysnuwa, jak miewam z powodów jakiś osobistych kompleksów niższości lub co bardziej prawdopodobnie, to taki hipsterski styl wpisany w jakiś sztuczny biało – czarny utopijny świat, bliższy tylko temu, co powierzchowne i gołosłowne niż realne i pracochłonne. Rzeczywistość jest jednak taka, że tak naprawdę ci „hipciopodróżnicy” nie rozumieją podstawowej terminologii, nie rozumieją czym jest droga (choć zapewne wiedzą i tak lepiej). Droga to przecież jest synonim WOLNOŚCI i tak naprawdę, nie ma złej czy dobrej drogi, jak i dobrego, czy złego sposobu jej pokonywania. Dróg jest wiele i każdy wybiera taką, jaka mu odpowiada, tak samo wybiera dowolnie sposób w jaki ją pokona. Ta wybrana droga ma doprowadzić przecież do SWOJEGO wymarzonego CELU. Dla jednego celem drogi będzie leżenie przez miesiąc nad brzegiem basenu w luksusowym hotelu w egzotycznym kraju. Dla drugiego celem będzie oglądanie najpopularniejszych atrakcji turystycznych wśród tłumu turystów, dla trzeciego wędrówka z plecakiem przez dżunglę i odkrywanie amazońskich plemion, a dla jeszcze innego wspinanie trudną technicznie ścianą na wysoką górę lub poznanie dobrze kultury swojego regionu. Nie ma złej czy gorszej wędrówki. Wędrówka jest dobra, jeśli daje poczucie tej wolności a jej cel dostarcza radość i satysfakcję.

Jednak już pojęcie podróżnika samo z siebie niesie dla mnie konkretną wartość. Nie jest to już tylko turysta, który przemieszcza się z punktu „a” do „b” w prywatnym celu dla np. biernego wypoczynku w kokonie stworzonym specjalnie dla wygody, aby ten wypoczynek nie był niczym zakłócony i nie wybiegał zanadto poza strefę komfortu, która towarzyszy nam na co dzień. Rozróżnienie tego, to moim zdaniem podstawy podstaw. Jeśli ktoś zrozumie odpowiednie pojęcia, będzie o wiele bardziej ŚWIADOMY, co tak naprawdę robi. Mając tą świadomość nabierze ogólnego szacunku do pojęcia drogi, która otworzy szerzej horyzont i być może zaprowadzi do określonego głębszego CELU a nie tylko do zdjęcia z egzotycznej wyprawy, bo to jest tylko prywatna turystyka a nie żaden wyczyn podróżniczy. Żyjemy w takich czasach, gdzie częściej powielamy drogi niż wyznaczamy nowe. Pokonywanie tych samych dróg chociażby na trylion sposobów, będzie dla mnie zawsze zwykłą turystyką.

Czasy wielkich odkryć geograficznych i wyścigu w zdobywaniu terra incognita mamy już dawno za sobą. Żyjemy w XXI wieku. Dziś niemal każdy skrawek naszej planety jest już odwiedzony ludzką stopą. Niezależność, łatwość podróży w najbardziej egzotyczne strony świata a mimo tego „hipciopodróżnicy” swoje WĘDRÓWKI mianują do jakiegoś niepowtarzalnego wyczynu, podnosząc je do rangi niemal historycznych osiągnięć. W rzeczywistości, są to jednak przecież powtórzenia powtórzeń, które owszem są często wyczynem, ale tylko w czysto osobistym znaczeniu. Dla mnie słowo podróżnik ma wartość najwyższą, jest to dla mnie jakby ostatni stopień wtajemniczenia – podróżnik odkrywca. Taki generał posługując się wojskowym stopniem. Dla mnie wielkimi podróżnikami są chociażby James Cook, Fridtjof Nansen, Thor Heyerdahl, Roald Amundsen, czy nasi rodacy Maria Czaplicka, Kazimierz Nowak, Bernard Malinowski, Arkady Fiedler, Tony Halik czy z żyjących Marek Kamiński, Wojtek Kurtyka czy Aleksander Doba. Pewnie większość nazwisk gdzieś słyszeliście. To są dla mnie ludzie, których moim zdaniem można mianować określeniem wielki podróżnik. Byli to odkrywcy, prekursorzy, zdobywcy, wnosili bezcenny wkład w rozwój wiedzy o naszej planecie, osiągali rzeczy niewyobrażalne, gotowi poświęcić zdrowie i życie dla swojej pasji. Tych postaci można by wymienić oczywiście znacznie więcej, jednak Ci przyszli mi akurat na pierwszą myśl. Jeśli słyszę, że jakiś „Paweł” od 2 lat gdzieś jeździ po świecie i w swoim mniemaniu uważa siebie za wielkiego podróżnika i gardzi „zwykłymi” turystami, to mnie krew zalewa. Gość jest zwykłym turystą, jakich miliony na świecie, a że nie korzysta z biur podróży nie robi go z automatu wielkim podróżnikiem. Takie mamy czasy, wszystko szybko, bez przygotowania, bez nauki, byle mocniej, głośniej, może być bez sensu, aby przeciw mainstreamowi i ku mocniejszemu uderzeniu w social mediach. Warto nazywać rzeczy terminologią adekwatną do faktycznego stanu rzeczy. Nie oznacza oczywiście, że w XXI wieku nie można być prawdziwym podróżnikiem zgodnie z moim rozumieniem, że nie można znaleźć wciąż ambitnych celów. To jest przecież możliwe i chociażby wspomniany już Olek Doba jest tego dowodem, musi to być jednak okupione tytaniczną pracą, bo tylko takie cele tworzą historię. Przeczytajcie sobie jego książkę o wyprawie przez Atlantyk, zrozumiecie, że sama droga to był tylko element tego wielkiego przedsięwzięcia, cel wymagał wielu lat przygotowań, zdobywaniu wiedzy itd. Poza tym, tych wielkich podróżników poznacie po tym, że mimo licznych osiągnięć i wyczynów cechuje ich w dużym stopnie pokora do drogi, to cecha tylko najlepszych.

Wystarczy pojechać na dowolny festiwal podróżniczy, aby przekonać się, że nie brakuje „szaleńców” gotowych poświęcić niemal wszystko dla wyznaczenia nowych dróg, pokonywania kolejnych barier, aby dopisywać kolejne karty historii podróżowania po naszej planecie i zasłużyć na miano kolejnego wielkiego podróżnika. „Janusze” trafiają się w każdej dziedzinie i chyba czas mi się z tym pogodzić.

J(OvO)S

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz