Na polu słynnej bitwy i na pograniczu Galicji
Poranek siódmego dnia wyprawy, zalew w Radziwiłłowie
Spakowani ruszyliśmy z naszego piątego biwaku nomen-omen jednego z najwygodniejszych na trasie kierując się na północy-zachód do miejscowości Beresteczko. Jechaliśmy wzdłuż niewielkiej rzeczki Słoniwki aż do wsi Siestratyn. Jak zwykle poruszaliśmy się po brukowanej drodze, jadąc na zamianę po kamieniach i wyjeżdżonych piaskowych przydróżkach. We wsi Połuniczne wyjechaliśmy z administracyjnego obwodu lwowskiego a wjechaliśmy do obwodu rówieńskiego. Na trasie zauważyliśmy znaki informacyjne „Kozackie Mogiłki” wskazujące drogę do miejsca pamięci w Beresteczku.
Znak “Kozackie Mogiły”
Wołyńska wieś
Przed miejscowością Korytno jedziemy pomiędzy urokliwymi jeziorkami przy rzece Plaszówka, które razem tworzą podlegający ochronie miejscowy rezerwat przyrody. Wspaniała dzika przyroda, mnóstwo ptactwa, widzieliśmy żurawie, łabędzie, kaczki, mewy i inne mniejsze ptaszki.
Jeziora tworzące rezerwat przyrody w miejscowości Korytno
Zatrzymywaliśmy się kilka razy, aby nacieszyć oko pięknem tej przyrody. Chwilę później dotarliśmy do brzegów urokliwej, dziko wijącej się rzeki Plaszówki. Przy moście zobaczyliśmy stary drewniany młyn wodny.
Stary młyn wodny na rzece Plaszówka
Dalej pedałowaliśmy przez miejscowości Korytno, Plaszówka i Ostrów. W tej ostatniej ponownie przejechaliśmy most na rzece Plaszówka, która w tym miejscu rozlewa się szeroko tworząc małe spiętrzenie. Tu zobaczyliśmy kolejny młyn wodny tym razem murowany.
Przeszkody na drodze
Plaszówka, miejsce pamięci “Kozackie Mogiły”
„Kozackie mogiły” to głównie miejsce spoczynku poległych kozaków w bitwie, gdzie znajduje się cerkiew – mauzoleum p.w. św. Jerzego projektu Władysława Maksymowa. Obiekt został zbudowany w latach 1912-1914 z inicjatywy rosyjskich organizacji nacjonalistycznych i wpływowej Ławry Poczajowskiej. Prócz cerkwi zespół pamiątkowy uzupełnia cerkiew św. Michała z 1650 r. przeniesiona z sąsiedniej wsi Ostrów w 1912 r., w której według tradycji modlił się przed bitwą Bohdan Chmielnicki. Do II wojny światowej istniał tu też prawosławny klasztor. Obecnie znajduje się w nim muzeum. Cały teren przypomina warowny obóz, otacza go fosa i ogrodzenie z arkadową bramą wjazdową. Całość uzupełnia pomnik ku czci poległych przedstawiający trzech wspierających się plecami Kozaków z obnażoną bronią autorstwa kijowskiego rzeźbiarza A. Kuszcza. Zanim przeczytacie o tym, które z tych obiektów zobaczyliśmy, myślę, że jest to dobry moment, aby napisać kilka słów o samej bitwie pod Beresteczkiem, największego starcia zbrojnego podczas wojen polsko-kozackich.
Polska szabla z pola bitwy pod Beresteczkiem
Bitwa rozpoczęła się w dniach 28-30 czerwca 1651 r. Naprzeciwko siebie stanęły dwie wielkie armie: Kozacka pod dowództwem Bohdana Chmielnickiego wspierana przez tatarskie oddziały chana Islam Gireja, łącznie ok. 100 tys. ludzi, oraz polska pod osobistym dowództwem króla Jana Kazimierza, licząca ok. 75 tys. żołnierzy i pospolitego ruszenia. Do rozstrzygnięcia walki doszło 30 czerwca. Król podzielił swoją armię obozującą na przedpolach Beresteczka na trzy części. Prawym skrzydłem dowodził formalnie hetman wielki koronny Mikołaj Potocki, a faktycznie Stanisław Lanckoroński, lewym – ks. Jeremi Wiśniowiecki i hetman polny koronny Marcin Kalinowski, dowództwo centrum sprawował sam Jan Kazimierz. Po bezskutecznym wyczekiwaniu na inicjatywę przeciwnika, ok. godziny 15 król dał rozkaz do formalnego natarcia. Rozpoczęła się szarża jazdy Wiśniowieckiego, w centrum ruszyła z wolna piechota, torując sobie drogę ogniem z broni ręcznej i dział. Oddziały tatarskie, na które spadło w głównej mierze uderzenie, nie wytrzymały ostrzału i rozpoczęły paniczną ucieczkę, porywając ze sobą Chmielnickiego. Armia kozacka pozbawiona dowódcy i wsparcia tatarskiego, schroniła się w umocnionym taborze nad Plaszówką, które natychmiast otoczyły wojska królewskie. Liczbę oblężonych ocenia się na 50-60 tys. Przez kilka dni dochodziło do drobnych potyczek, próbowano też negocjacji celem poddania się Kozaków. Doszło jednak do krwawego epilogu. 10 lipca Bohun (nowy dowódca) z oddziałem jady i częścią starszyzny wyruszył z obozu, aby podjąć próbę przełamania oblężenia. Na wieść o tym wśród Kozaków wybuchła panika wywołana przypuszczeniem, że dowództwo chce się wymknąć, opuszczając wojsko. Popłuchu nie zdołał powstrzymać nawet powrót Bihuna. Kozacy otworzyli bramy taboru i rzucili się do bezładnej ucieczki przez bagna, topiąc się i tratując nawzajem. Zaskoczone wojsko polskie dopiero po pewnym czasie zaatakowało uciekających. Walka zmieniła się w rzeż, choć poszczególne grupki kozaków broniły się bohatersko na wysepkach pośród bagien. Ocenia się, że zginęło ok. 30 tys. kozaków. Straty wojsk królewskich nie przekroczyły ogółem ok. 1 tys. zabitych. W ręce zwycięzców wpadły znaczne łupy. Było to największe zwycięstwo wojsk Rzeczpospolitej w walkach z Kozakami.
Byliśmy na miejscu tych wydarzeń tydzień przed obchodami rocznicy krwawego starcia, zauważyliśmy m.in. ekipy pracujące nad oznakowaniem trasy oraz tabliczki zapowiadające obchody. Zwiedzanie kompleksu zaczęliśmy od cerkwi – mauzoleum p.w. św. Jerzego. Jest to neobarokowa świątynia nawiązująca wyglądem do tradycji architektury obronnej. Wnętrze cerkwi podzielone jest na poziomy. W najniższej, podziemnej, mieści się krypta, w której złożono szczątki poległych Kozaków, zebrane na pobojowisku. W części krypty ciągnącej się pod niewielkim placykiem przed cerkwią umieszczono niewielki szklany sarkofag z czaszkami i kośćmi. Obejrzeć je można przez okno w posadzce. Podziemne korytarze podobno wiodą z krypty do wyjścia na zboczu pagórka i do drugiej cerkwi – tego jednak nie mogliśmy osobiście sprawdzić.
XVII – wieczna cerkiew św. Michała, “Kozackie Mogiły”
Na terenie kompleksu w Plaszowej spotykamy krajana, samotnego rowerzystę z Jasła, podróżującego przez Ukrainę w głąb Rosji. Gość był trochę dziwny, pogadaliśmy jednak chwilę i życzyliśmy sobie szerokiej drogi. Jak się okazało był to chyba jedyny turysta rowerowy spotkany na trasie naszej wyprawy i do tego z Polski.
Potrynitarski kościół p.w. św. Trójcy, wnętrze
Fartem udaje nam się wejść do świątyni, otworzył ją nam opiekun obiektu, przedstawiciel lokalnych władz. Kiedy weszliśmy do środka dostaliśmy dosłownie ciarek na placach. Przeogromny gmach bazyliki, odrapane z tynków i fresków ściany, ślady po ostrzale artyleryjskim, porozbijane płyty nagrobne, czarna czeluść ziejąca z krypt pod kościołem. Do tego przejmująca cisza zagłuszona przez echo gołębi, fruwających pod sklepieniem. Ten klimat trudno wręcz opisać słowami. Świątynia została spalona i zniszczona w czasie II wojny światowej, reszty dopełnił czas. Patrząc na gołe ramy po obrazach, na pozostałości stiuków, elementy ołtarzy, można sobie było wyobrazić, jak musiała być to piękna świątynia.
Potrynitarski kościół p.w. św. Trójcy, wnętrze, rozbita tablica
Przed kościołem zachowała się również barokowa dzwonnica. Sam kościół niema dachu, nakryty jest jedynie papą, która jako tako zabezpiecza przed dalszym niszczeniem. Rozpoczęto remont jednej z wież, jednak prace stanęły już dobre kilka lat temu i do dziś ich nie wznowiono. Obecnie kościół podobno przekazano grekokatolikom.
Beresteczko, sobór p.w. św. Trójcy
Przystanek i napis: “Chwała naszym – śmierć wrogom”
Krajobrazy Wołynia
Zalew Chrynicki z góry
Teren zalewu jest olbrzymi i choć jest on sztuczny, to bije z niego dzikość przypominająca trochę nasze rozlewiska Biebrzy lub Narwi. Wyszło słoneczko, zrobiło się gorąco a akurat rozłożyliśmy się na słońcu. Szybko więc zjedliśmy co mieliśmy i ruszyliśmy dalej. Zaczęły się znów podjazdy, jechaliśmy dość wygodną szutrowo – kamienistą drogą, z której podziwialiśmy piękne widoki na miejscowy krajobraz. Jednym z ciekawszych był widok ze wzniesienia na rozlewiska Zalewu Chrynickiego.
Zalew Chrynicki
Krajobrazy Wołynia
Po zastanowieniu postanowiliśmy spróbować poszukać szczęścia w okolicy miejscowej cerkwi. Położona na lekkim wzniesieniu z terenem zielonym wokół, wydawało nam się idealne miejsce na jedną noc. Zaczęliśmy zwiad, ale zarówno cerkiew jak i inne pomieszczenia były zamknięte, a w okolicy nie było nikogo, kogo mogliśmy zapytać o pozwolenie na rozbicie się. Po chwili zdecydowaliśmy pójść do domu nieopodal, w którym jak słusznie domniemywaliśmy mieszkał miejscowy pop. Poszedłem z Andrzejem na posesję i pukamy do drzwi, po dłuższej chwili wychodzi gospodarz. Przedstawiamy mu naszą sytuację i pytamy o możliwość rozbicia namiotów pod cerkwią na jedną noc. No i się zaczyna, „że nie bardzo, że naprzeciwko posterunek policji, że zaraz będą pytać, kto?, co?, dlaczego?”. Tłumaczymy jeszcze raz, ale żadne argumenty do popa nie trafiają. Pytamy, więc widząc sporą posesję przy domu o możliwość rozłożenia namiotów przy domu. Pop dalej swoje „ale ja nie wiem kto wy jesteście, co wy jesteście i kwituje…no nie wiem jak wam pomóc, przepraszam do widzenia”. Odpuszczamy, cisną nam się na usta pewne słowa, ale darujemy sobie, odchodzimy. Co ciekawe, była to jedyna taka sytuacja podczas naszej całej wyprawy, kiedy odmówiono nam pomocy czy chociażby zainteresowania naszym problemem. Ciekawe, że spotkało nas to od duchownego. Sytuacja była słaba, noc już za chwilę, zanosi się, że zaraz będzie lało, robi się zimno, my zmęczeni po przejechaniu ponad 100 km nie wiemy, co robić w tej sytuacji.
Piękny ogród niczym z obrazu Bazylego Albiczuka
Nie mając za dużo czasu na rozmyślania, postanowiliśmy jechać na obrzeża miejscowości i tam próbować szukać miejscówki. Dojechaliśmy do ostatnich zabudowań położonych na wysokiej skarpie i spytaliśmy pierwszego napotkanego gospodarza, który trochę zaskoczony powiedział nam, że nie bardzo jest gdzie się u niego rozłożyć. Idziemy do sąsiada, wyszła do nas cała rodzina, mówimy o naszej sytuacji, gospodarze proponują nam rozbić namioty na pustej posesji sąsiada, którego niema, i zapewniają, że na pewno nie miałby nic przeciwko a i zresztą go tu nie będzie, bo tu nie mieszka. Prosimy jeszcze grzecznie o wodę do pustych butelek. Gospodarz rozmawiał z nami, pytał się o naszą podróż a żona w między czasie przyniosła butelki z wodą. Jako, że noc tuż tuż, podziękowaliśmy serdecznie za pomoc i udaliśmy się na wskazaną posesję rozkładać biwak. Po chwili informacja o „Polakach” szybko się rozchodzi, przychodzi do nas sąsiad, proponuje gorącej herbaty oraz oferuje prysznic, który możemy sobie wziąć na zewnątrz koło domu, pyta czy czegoś nam jeszcze nie trzeba. Za chwilę przychodzi drugi sąsiad, tłumaczy nam, że kilka kilometrów stąd jest hotel, że zaraz będzie padać, że jest zimno, że lepiej dla naszego dobra nocować w hotelu, że martwi się o nas. Mówimy, że wszystko dobrze, że mamy wszystko z sobą, mamy śpiwory, kuchenki itd., gość nie może wciąż uwierzyć, że, pomimo, że możemy spać w hotelu chcemy spać tutaj. Podziękowaliśmy za chęć pomocy i szykujemy się do kolacji. Mamy na tyle sił, aby zjeść, ogarnąć majdan i położyć się spać. Tylko kończyliśmy jeść kolację i zaczęło kropić i mocniej wiać, byliśmy na wzniesieniu, gdzie hulał wiatr hamowany jedynie przez dwa domy stojące nad skarpą. Wchodzimy do śpiworów i mimo, że pada deszcz zasypiamy momentalnie. Jak się okazało, padało całą noc, rano następnego dnia padało dalej. Dzień mimo wszystko zakończył się jednak szczęśliwie. Nie przestaliśmy również mimo przygody z popem wierzyć w słynną wschodnią gościnność.
Pozostał nam ostatni dzień pobytu na Ukrainie, który jak się okazało był jednym z najtrudniejszych i obfitujących w wiele nieprzewidzianych przygód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz