🗻 Tatrzańskie wędrówki dzień 6 - Dolina Białego i Dolina Strążyska
Szósty dzień górskiej wędrówki, jak te dni szybko poleciały. Mój codzienny rytm jest tu prosty. Wczesna pobudka, szybkie śniadanie, pakowanie plecaka i w góry. Powrót na nocleg, prysznic, kolacja, pranko, sesja z mapą, zrzucenie zdjęć na komputer i spanie. Każdy dzień staram się wykorzystywać do cna, jak zawsze. Robię to z tym większą satysfakcją, że co dzień budzi mnie piękne słońce, które towarzyszy mi niemal przez cały czas, pogoda jest iście letnia. Po trzech ostatnich dniach, pokonując codziennie po przeszło 20 km górskimi szlakami, czuję już zmęczenie. Szósty dzień postanowiłem więc spędzić na spokojnej, niewymagającej wędrówce łatwymi szlakami niedaleko od mojego noclegu, a że moje położenie w stosunku do ilości szlaków było naprawdę wyborne, to plan na dzień ułożyłem w 10 minut. Wędrówkę rozpocząłem od znanej mi już Drogi pod Reglami. Moim pierwszym celem była krótka trasa do Doliny za Bramką. Dwukilometrowa dolinka którą tworzą zbocza zbudowane z wapieni i dolomitów przypominające romantyczny park skalny. Dnem płynie potok, który spada co chwilę kaskadą. Na stokach rośnie las mieszany z udziałem sosny i buka. Na drodze przechodzi się przez kilka charakterystycznych skalnych bramek, od których nazwę wzięła dolina. Moją uwagę prócz nich zwracają u góry również fantazyjne formy skalne w formie kolumn, grzybków i innych tworów. Jest cieniście, cicho, nikogo nie ma, pełen relaks. Szlak się szybko kończy i wracam tą samą drogę z powrotem na Drogę pod Reglami. Idę nią dalej na wschód i po około 20 minutach znowu odbijam na krótki szlak tym razem w Dolinkę ku Dziurze, tak się bowiem oryginalnie ona nazywa. Dolinka wcina się w północne stoki Sarniej Skały i ma 1,6 km długości. Idę nią przez piękny zacieniony las bukowy łagodną ścieżką, by w końcowym fragmencie kilkoma podejściami dojść do owej dziury, czyli jaskini. Na szlaku spotykam ok. 10 osób, czyli tyle co w zasadzie nic. Jaskinia ma 180,5 m powierzchni ciągów i 43 m deniwelacji. Zapalam czołówkę i wchodzę do niej, robi się od razu zimno i bardzo wilgotno. Zaraz po wejściu u góry (ok. 20 m) spostrzegam okno skalne przez które wpada trochę światła, robi to niesamowity klimat. Główna komora znajduje się dalej, aby do niej dotrzeć ostrożnie schodzę po kamieniach w dół. Wszędzie woda, wilgoć i cholerny ziąb, długo tu więc nie zabawiam. Wracam tą samą trasą do Drogi pod Reglami. Idę dalej tym szlakiem aż dochodzę do skrzyżowania dróg. Wybieram szlak koloru żółtego biegnący przez Dolinę Białego. Kupuję bilet w budce do TPR i mogę ruszać. Droga wprowadza w skalisty jar, który u stóp tzw. Kazalnicy ścieśnia się w wąwóz zwany Kotły lub Kotliny. Idę brzegiem Białego Potoku mijając ciąg kaskad i wodospadów. Pierwszy odcinek kończy właśnie jeden z nich, piękny wielostopniowy wodospad. Dalej zaczynam podejście przez las na siodełko (1176 m) i dalej dolomitowym stokiem Igły (1207 m). Szlak dochodzi do Ścieżki nad Reglami. Ta prowadzi mnie dalej w kierunku Czerwonej Przełęczy (1303 m), wspinam się po dość wygodnej kamienistej ścieżce, tyle że strasznie śliskiej przez mokrą czerwoną ziemię przypominającą glinę, której kolor wynika podobno przez zalegające tu czerwone łupki kajpru. Stąd odbijam na krótkie odgałęzienie szlaku prowadzące na szczyt Sarniej Skały (1376 m), najwyższej góry na jaką wejdę tego dnia. Podejście nie jest długie, ale jest strome a w ostatnim fragmencie wymaga nawet użycia rąk. Na szczycie wdrapuję się na najwyższą skałkę i podziwiam widoki m.in. na ściany Giewontu, Suchy Wierch oraz Zakopane i Podhale. Wracam na główny szlak i stromym kamienistym zejściem schodzę aż do Polany Strążyskiej. Od teraz będę wędrował w dół czerwonym szlakiem Doliną Strążyską. Nazwa doliny pochodzi od słowa strąga, co oznacza zagrodę do dojenia owiec. Na polanie spotykam więcej turystów. Stoją tu dwa odbudowane szałasy oraz zabytkowy (1926 r.) drewniany bufet w którym można kupić napoje i desery. Z polany doskonale widać urwiska północnej ściany Giewontu liczące 500-600 metrów wysokości. Doliną schodzę aż do Drogi pod Reglami zataczając do pełna dzisiejsze kółko. Pozostało mi wrócić na nocleg, po drodze zatrzymuję się jeszcze przy jednej z bacówek, aby kupić oscypki, chwilę zagaduję się też z bacą, jest przyjemny wczesny wieczór. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na koniec wędrówki spojrzałem na zegarek, który pokazywał blisko 20 km. Nie spodziewałem się, że aż tyle kilometrów dziś zrobię. Miał być czysty relaks i tak właśnie było. Oprócz wejścia na Sarnią, to był w zasadzie prosty i łatwy spacerek, kojący trudy poprzednich dni. I jak nie kochać gór? Po sześciu dniach czuję się już w pewien sposób zespolony z tym krajobrazem, z tymi widokami, trudnościami, adrenaliną i klimatem. Czuję się tu naprawdę wolny, niezajęty tym co trapi, co dokucza, mam czas na napawanie się urokami wszystkiego dookoła, ale i na odbudowanie wewnętrznego spokoju. To są zawsze bezcenne chwile warte każdej kropli potu i każdej złotówki.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz