Ogień, to jedna z ważniejszych potrzeb podczas naszych aktywności w terenie. Rzecz wydawałoby się banalna w XXI wieku i niepotrzebująca rozpraw. Podzielę się jednak z Wami swoją opinią o tym, jakie źródła ognia sprawdzają mi się najbardziej. Przerabiałem chyba większość popularnych, a więc tradycyjne zapałki, zapalniczka gazowa i benzynowa oraz krzesiwo syntetyczne. Nie używałem krzesiwa kowalskiego, ani nie rozpalałem ognia łukiem ogniowym i podobnymi metodami, które możemy wpisać już stricte w kanon survivalu a nie turystki.
Wybór, co ze sobą zabieramy powinien zależeć głównie od tego, co zamierzamy rozpalać. Jeżeli zamierzamy odpalać jedynie kuchenkę gazową wybór jest mniej istotny, wystarczy cokolwiek. Jeżeli jednak zamierzamy rozpalać ogień w terenie z pozyskanego drewna, tu warto się już zastanowić i wybrać takie narzędzie, które mamy najlepiej opanowane. Nie bez znaczenia ma też fakt, jak długa w czasie jest nasza wędrówka, a tym samym, ile razy będziemy musieli korzystać z naszego źródła ognia.
Jeżeli będziemy na weekendowym wypadzie blisko cywilizacji, wystarczy sprawdzić przed ruszeniem czy np. zapalniczka ma gaz i działa, lub czy w pudełku są suche, dobre zapałki i draska. Jak gdzieś zgubimy te źródło, zawsze możemy kogoś poprosić lub kupić w pobliskim sklepie. Inaczej ma się sytuacja, kiedy wybieramy się na kilka dni z dala od cywilizacji, w mało uczęszczane góry, las itp. Tutaj warto zabrać ze sobą zawsze choć dwa (różne) źródła ognia, np. zapalniczkę i zapałki zabezpieczone przed wilgocią. Jeżeli coś się stanie z jednym, mamy zapasowe drugie źródło. Uwierzcie mi słyszałem mnóstwa historii, kiedy ktoś wybrał się na wymarzoną wędrówkę z biwakami, prowiantem, kuchenkami a przez kompletne olanie sprawy źródła ognia okazało się, że nici z wykwintnych potraw, gorącej herbaty czy wieczornego klimatu przy ognisku. Bo zapalniczka się "raptem skończyła", działała a nie działa a zapałki w pudełku okazały się wszystkie wypalone.
W moim przypadku wypracowałem sobie metodą prób i błędów stały system, składający się z dwóch elementów, które w zasadzie zawsze ze sobą zabieram. Jego pierwszym elementem jest małe krzesiwko syntetyczne, które jest moim zapasowym, awaryjnym narzędziem do rozpalania ognia. Służy mi również do odpalania palników gazowych - w takim zastosowaniu sprawdza się rewelacyjnie. Krzesiwo nigdy szybko się nie skończy i zadziała w każdych warunkach atmosferycznych. To jego niewątpliwe zalety. Jeśli jednak chce się je wykorzystywać do rozpalania np. ogniska, trzeba się tego nauczyć, potrenować, bo choć nie jest to trudne, to wymaga pewnej wprawy. Jeżeli ma to być podstawowe narzędzie do rozpalania ognia, to warto wybrać krzesiwo większe i jakiejś renomowanej firmy, posłuży na lata.
Drugim źródłem ognia w moim zestawie jest zapalniczka, do nie dawna była to zapalniczka gazowa a obecnie jest to zapalniczka benzynowa. Gazówka ma dużo zalet jeśli chodzi o obsługę, ale ma też kilka wad. Wadą jest na pewno to, że gaz bywa nieprzewidywalny, w niskich temperaturach czy np. na dużej wysokości odpalenie gazu może być ciężkie lub niemożliwe.
Dodatkowo, nie wlejemy do niej czegokolwiek, musi to być gaz. Dlatego jak się skończy, musimy kupić nową zapalniczkę lub nabić ją gazem do zapalniczek, którego raczej do lasu czy w góry nie zabieramy. Jeżeli podpalamy nią tylko kuchenkę gazową dwa razy dziennie, to raczej nie ma sposobu, aby gaz w niej szybko się wyczerpał, jednak wykorzystując ją częściej również do innych działań takie ryzyko jest.
Jeżeli wybierasz zapalniczkę gazową do używania w terenie, nie kupuj najtańszej. Dołóż te 5 zł i miej pewność, że nie przestanie działać po trzech użyciach. Ze swojej strony polecałbym wybór zapalniczki krzeszącej iskry tradycyjnie w wyniku pocierania kamienia. Piezoelektryki lubią się zacinać i psuć. Poza tym zapalniczkę z kamieniem możemy wykorzystać jako źródło iskier, nawet jeśli skończy nam się w niej gaz.
Jeżeli chodzi o zapalniczkę benzynową są w zasadzie dwa wybory. Kultowe amerykańskie Zippo lub równie kultowe choć mniej popularne europejskie IMCO.
Ja osobiście korzystam obecnie z zapalniczki IMCO. Jest mniejsza, lżejsza i bardziej praktyczna w moim odczuciu. Dzięki wyjmowanemu zbiorniczkowi z podpalonym knotem, może służyć świetnie do podpalania czegoś przez dłuższą chwilę, lub jako awaryjna świeczka a w moim przypadku służy jeszcze idealnie do odpalania fajki (do czego m.in służył ten patent kiedy ją tworzono). Zapalniczkę odpala się jednym ruchem kciuka. Nowy kamień ładowany jest do komory, jak nabój w prosty sposób, a na zapasowy jest specjalne miejsce pod pokrywą. W moim modelu mam dodatkowo regulację wysokości płomienia.
W moim odczuciu jej największą zaletą jest jednak to, że bardzo długo trzyma benzynę, szczelna komora zapobiega szybkiemu jej ulatnianiu ze zbiornika. Zalana do pełna wytrzymuje ponad dwa tygodnie, a nigdy na dłużej nie wyjeżdżam. Zawsze też gdzieś znajdę trochę benzyny w razie czego, choć na dłuższe wypady mam specjalną malutką buteleczkę na zapasową benzynę, która całkowicie mnie zabezpiecza. Poza tym po prostu lubię jej używać, to przedmiot z duszą, skonstruowany ponad 100 lat temu i wciąż spełniający bardzo dobrze swoją funkcję. Wszystkie te cechy powodują, że jest to obecnie mój podstawowy wybór jeśli chodzi o wybór źródła ognia na wędrówki.
Podobają mi się te zapalniczki benzynowe. Kojarzą mi się z takimi klasycznymi amerykańskimi filmami ;)
OdpowiedzUsuńsam osobiście na wyjazdy, niezależnie od ich długości, biorą dwa źródła ognia: zapałki w woreczku i zapalniczkę gazową. Jedynie trzeba zadbać, by tego gazu w zapalniczce było trochę więcej niż tylko przy dnie. Bo wtedy bywa problem z odpaleniem. Dla mnie najwygodniejsze opcje.
Jasne, każdy sposób jest dobry, jeśli jest skuteczny ;) Wybór to kwestia osobistych preferencji :)
OdpowiedzUsuń