👣🌳 Trzy dni i dwie noce w przyrodniczym klejnocie



W czasie wędrówki w Puszczy Białowieskiej nigdy się nie nudzi. Dla mnie wizyta tam jest to zawsze pewnego rodzaju mistyczne przeżycie, udaję się tu jak na nabożeństwo. Dla wszystkich, którzy kochają las, puszcza jest takim Mount Everestem wśród obszarów leśnych. Jest to jedno z niewielu miejsc w naszym kraju, gdzie można zobaczyć prawdziwy las zbliżony do naturalnego. Im bliżej serca puszczy tym bardziej unikatowy, spotyka się tam miejsca, które zapadają głęboko w pamięci.




Zapach, kolor, światło, wszystko tu uzależnia. Jadąc do puszczy, z każdym kilometrem zagłębiasz się coraz bardziej w las, który nie ma końca. Wychodząc z Hajnówki w puszczę, znikasz w zupełnie inny świat, zmieniasz wymiar, czas, wszystko z czym tu przyjeżdżasz zostaje za tobą, jesteś zupełnie kimś innym.

Aby w pełni poczuć czym jest puszcza i co w niej jest tak ponętnego, potrzeba niczym niezakłóconego wtopienia, poddanie się jej tętnu. Kiedy idzie się tu z szacunkiem, respektem, wówczas puszcza nagradza nas tym, co ma najpiękniejsze, przynosi przygodę, którą pamięta się do końca życia.





Z biegiem lat wiem, że aby to wszystko odczuć, docenić, potrzeba nie jednego czy dwóch pobytów. To przychodzi zupełnie samo wraz z doświadczeniem poznawania jej tajników i uroków, kolejną zdobytą wiedzą na jej temat. Dla kogoś kto chodzi do lasu zwyczajnego, takiego, który jest zawsze w zasięgu naszych domów puszcza z początku wyda się zupełnie nieprzystępna, nielogiczna, groźna, trudna do poznawania. Ja miałem to samo. To normalne, jak wszystko nowe i inne wymaga lepszego poznania. Ja udając się w puszczę na dwie noce, chodząc mniej znanymi drogami, wiem na co się porywam, mam za sobą podobne przygody w jej ostępach.




I choć z wielką pokorą i dystansem do jej potęgi umiem już czerpać z niej te wszystkie walory.

Poruszanie się po puszczy, szukanie miejsc na nocleg, to zupełnie inna skala trudności. Tu potrzeba wytężonego umysłu, kilkukrotnego przemyślenia kolejnych kroków, tu nie da się robić czegoś pobieżnie, po łebkach, na skróty. Jeśli naprawdę chcesz poznać puszczę poza komercyjną wycieczką, to musisz nauczyć się pokory i zdobyć doświadczenie w przebywaniu w dziczy, inaczej obiecująca i wymarzona przygoda potrafi bardzo szybko zamienić się w koszmar.



Podczas tego wypadu chciałem zrobić tradycyjnie sporą pętlę, nie miałem sprecyzowanej trasy, przed wyjazdem zaplanowałem jedynie dwa miejsca, które chciałem, aby na niej się znalazły. Pierwsze miejsce to Rezerwat Szczekotowo, którego nie miałem jeszcze okazję poznać z bliska, oraz szlak Carska Tropina, na którym nie byłem już dobre kilka lat. Nazwa Rezerwatu Szczekotowo pochodzi od nazwy niewielkiej osady, jaka się na jego terenie znajdowała w XVII i XVIII wieku. Osobliwością jest tu zespół kurhanów z okresu wczesnego średniowiecza, położonych w dolinie rzeki Łutowni oraz pozostałości po smolarniach z XVIII wieku. Będąc tu można z łatwością wypatrzeć charakterystyczne kopczyki i zapadliska. Klimatu dodaje gęsty stary grąd.







Szlak Carska Tropina był przez dłuższy czas zamknięty z powodu złego jego stanu, m.in. zniszczenia i podtopienia kładek. Na dzisiaj szlak w 3/4 jest całkowicie wyremontowany. Nowe kładki, wiaty, wieża widokowa, bez problemu przejdzie się go w zwykłym codziennym obuwiu (mimo ostrzeżeń na tabliczkach o błotnistych odcinkach). Szlak jest łatwy do nawigowania. Leży w bezpośrednim sąsiedztwie Parku Narodowego tuż przy dolinie rzeki Hwoźna, która wyznacza jego granicę. Z wysokiej na kilkanaście metrów wieży widzimy dolinę rzeki, łąki i ciemną ścianę lasu, obszaru pod ścisła ochroną. Szlak jest bardzo urozmaicony i przepiękny widokowo oraz przyrodniczo, mijajmy różne typy lasu, spotykamy mnóstwo starych drzew, puszcza pokazuje wszystkie swoje najpiękniejsze oblicza.














Piątek a więc pierwszy dzień wędrówki dał mi się we znaki upałem i dużą wilgotnością, 21 km które zrobiłem wykręciły mnie jak szmatę. Mimo zmęczenia na koniec dnia czekał mnie jeszcze wysiłek znalezienia sobie bezpiecznego miejsca na obóz. W puszczy nie jest to takie proste, dużo rzeczy jest przeciwko temu, aby takie znaleźć. Większość lasu to mokradła, bagna, obszary pokryte gęstym i wysokim poszyciem, do tego dużo tu suchych świerków, które stanowią duże zagrożenie dla życia i zdrowia.





Na każdym niemal kroku czyha tu jakieś potencjalne niebezpieczeństwo. Wszystko jest tu trudniejsze. Ja posiłkuję się wpierw mapą, typując obiecujące miejsca, które często w realu są już mniej obiecujące i tak idzie się dotąd, aż znajdzie takie, które się nadaje. Jeśli nie jestem pewny z jakiegoś powodu danego miejsca, idę dalej. Dlatego tak ważne jest tu rozsądne planowanie czasu, aby mieć zawsze jego odpowiedni zapas, gdyby coś nie szło z naszym planem.




To bardzo ważne. Ja pierwszy jak i drugi biwak zaplanowałem w hamaku, więc podłoże nie miało dużego znaczenia, po kilku próbach udało mi się znaleźć zawsze coś odpowiedniego. Oczywiście nigdy nie rozbijam się w rezerwatach, pod żadnym pozorem, chyba że zależałoby od tego moje zdrowie, czy życie, innej opcji nie ma. Po drugie śpiąc w puszczy, nigdy, ale to nigdy nie zostawiam żadnych widocznych śladów swojego pobytu.To bardzo ważne i nie można o tym zapominać. Pierwsza noc była niesamowita, tuż po zachodzie słońca, puszcza pokazała czym różni się od zwyczajnego lasu. 





Słyszałem w nocy głosy sów, chrumkanie dzików, parskanie żubrów, a późną nocą wycie wilka. Obok obozu biegał sobie lisek, który nieopodal miał norę. Innych mniejszych stworzeń, które tu były z pewnością nie zliczyłbym. Rano po obudzeniu naszła mnie myśl, czy to aby nie był tylko sen. Szybko okazało się jednak, że nie. Około 10 -15 metrów od mojego hamaka na ziemi spostrzegłem świeżą kupę żubra. Dla takiego biwaku tu się idzie, to one dostarczają tych wrażeń i emocji, które nie zapewni żadna komercyjna wycieczka ani żadna książka.




Upał poprzedniego dnia sprawił, że mój zapas wody był już na rezerwie, musiałem więc udać się do najbliższej miejscowości po wodę, była to Narewka. Idąc o poranku, jeszcze do końca nie obudzony, szybko zostałem ocucony, kiedy ujrzałem w odległości 15 metrów od siebie dużego żubra. Kiedy szedłem tym fragmentem puszczy czułem podskórnie, że coś takiego się stanie, to była tylko kwestia czasu, cierpliwości. Nie mogło to być bardziej wymarzone miejsce na zobaczenie dzikiego króla puszczy.







Ciemna, klimatyczna puszcza i on, stojący, przeżuwający trawkę, wycierający się w podłoże. Nie zbliżałem się, dałem mu komfort, on mimo, że mnie wyczuł kompletnie nie wzruszony zajmował się swoimi sprawami, co chwila spoglądając okiem w moja stronę. Oko w oko, stałem oszołomiony, onieśmielony, poczułem się jakbym był w jakimś filmie, to nie wydawało się wręcz realne, aby było prawdziwe, a jednak było. Mógłbym tu stać patrzeć i patrzeć, bez końca. Dla tej jednej chwili wart jest cały trud takiej wędrówki. Potraktowałem to jako nagrodę i dowód na to, że jeśli tylko jest się w stanie wykazać odrobine cierpliwości, to tylko kwestia czasu kiedy puszcza nagrodzi nas tym po co tu przyjeżdżamy. To są zawsze niezapomniane chwile.




Po całym drugim dniu, czułem się już zaaklimatyzowany do tutejszych warunków, czerpałem pełnymi garściami z piękna puszczańskich atrakcji. Drugiego dnia pogoda już się zmieniła, było wietrznie i przeważnie pochmurnie, dało to całkiem inny anturaż puszczy. Pokonywanie kolejnych trybów, dróg, ścieżek, wszystko w rytmie tutejszego życia. Druga noc w puszczy dla odmiany charakteryzowała się kompletnym spokojem, nawet wiatr przycichł.




Otuliłem się dookoła młodym zagajnikiem, hamak wesoło się kołysał, usnąłem twardym snem. Obudziłem się kiedy było już całkiem widno. Pozostał ostatni dzień wędrówki i myśl, że to już koniec. Mimo zmęczenia wróciłem stąd napojony niesamowitą puszczańską energią i spokojem.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz