Drugi, a zarazem ostatni biwak podczas mojej 3 dniowej rowerowej wędrówki po Białorusi okazał się nie mniej przyjemny i zjawiskowy niż pierwszy. Zlokalizowałem bazę ok. 10 km od Kamieńca Litewskiego. Około godziny 19:00 zajechałem na okoliczną wioskę po wodę od gospodarzy. Tam wiadomo zeszło prawie pół godziny na rozmowie z dwoma babeczkami, które okazało się przyjeżdżają w weekendy na wioskę z Brześcia na odpoczynek. Z zapsem wody zostało mi zapuścić się w głuszę i rozbić obóz. I wiecie co? Szybko udało mi się to zrealizować, sam byłem zdziwiony, że na Białorusi taki los dla mnie łaskawy. Skręciłem z asfaltowej drogi w mój ulubiony typ drogi, utwardzoną drogę gruntową i nią blisko 3-4 km jechałem coraz głębiej zapuszczając się w pola. Po 2 km droga była coraz wątlejsza, jej bieg wyznaczał już tylko praktycznie ślad po oponach ciągników rolniczych. Wjechałem w jakieś rżysko, zatrzymałem się, rozejrzałem dookoła i po prostu zamarłem. Co za widoki! Wśród kamienieckich pagórków, pola, las, niepojęta przestrzeń, nad głową lata jakiś duży drapieżny ptak, do tego wszystkiego wieczorne pięknie słońce, stałem tak prawie pięć minut i po prostu patrzyłem… No dobra, ale trzeba było znaleźć, jakąś miejscówkę pod namiot. Wpierw wypatrzyłem ładną górkę, jednak tam okazało się niemożliwe rozbicie namiotu, podłoże było bardzo nierówne. Idę, więc skrajem lasku, który otacza tą górkę, obchodzę go i wychodzę na duże ściernisko otoczone lasem w kształt litery L, gdzie na odkrytej części rozpościera się niesamowity widok na małą dolinkę, hen hen tam gdzieś na horyzoncie przebiega moja droga asfaltowa, od której tu przyjechałem. Miejscówka jednym słowem wspaniała i jaka widokowa! Zrobiłem namiot, wziąłem prysznic i zasiadłem do ucztowania, popijając piwko obserwując jak zachodzi słonko. Tak, to można wędrować nawet miesiąc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz