W obecnych czasach sprzęt fotograficzny rozwinął się do tego
stopnia, że właściwie robienie zdjęć nigdy nie było tak proste jak dziś. Oczywiście mam tu
na myśli tylko „robienie zdjęć”, niekoniecznie z dopiskiem „bardzo dobrych”. Na szczęście o
tym czy zdjęcie jest dobre, jeśli w ogóle istnieje taki jednoznaczny
wyznacznik, decyduje nie tylko sprzęt. Tak czy siak, jakość sprzętu doszła do
takiego stopnia, że smartfony zastąpiły już praktycznie aparaty kompaktowe, a aparaty jako takie są bliskie doskonałości w kwestii odzwierciedlania zastanej
rzeczywistości. W zasadzie każdy profesjonalny sprzęt niezależnie jakiej marki,
produkuje ten sam dobry obrazek. Różnice między nimi są naprawdę kosmetyczne,
dotyczą chyba jedynie osobistych preferencji. Dlatego ostatnio każda
fotografia, jaką oglądam jest technicznie taka sama, sterylna, powtarzalna.
Albo dobra, gotowa prosto z aparatu, albo odpowiednio poprawiona w
postprodukcji i wtedy niemal doskonała. Wszystko, co ma być ostre jest ostre
jak żyleta, co poza ostrością ładnie rozmyte, kolory idealne, zero blików, zero
aberracji, brak winietowania. W zasadzie to sytuacja wymarzona, fotografowie
dążyli do tego od wielu lat, teraz osiągnięcie tej jakości jest na
wyciągnięcie ręki. Niestety moim zdaniem znikł niestety przy okazji pierwiastek twórczy wynikający z niepoprawności, niedoskonałości, wszystkiego, co fotografię zbliżało
do kreowania sztuki. Nie bez przyczyny w dobie maksymalnego rozwoju techniki
cyfrowej, raptem ludzie sięgają znowu po aparaty analogowe, które dostarczają
kompletnie innych możliwości w kreowaniu zdjęć i stwarzają całkiem inny technicznie
sposób podchodzenia do robienia fotografii. Sam zacząłem zgłębiać ten temat i
poczyniłem pierwsze kroki, aby spróbować tego rodzaju fotografii, ale to temat
na inna opowieść.
W tym wpisie chciałem
się podzielić z Wami moim eksperymentem, jaki ostatnio poczyniłem. Otóż
postanowiłem pod współczesny korpus aparatu podpiąć stary, blisko 60-letni
obiektyw z mojego analoga i sprawdzić, co z tego wyjdzie. Dokupiłem odpowiedni adapter, aby było to możliwe i kiedy mogłem zmontować całość, udałem się na krótki spacer niedaleko
domu na mały test. Obiektyw ten to radziecki Jupiter 50 mm o jasności f2. To
niemal wierna kopia legendarnego już niemieckiego Sonnara firmy Carl Zeiss stosowanego w równie legendarnej Leice.
Bardzo prosty w budowie, w pełni manualny obiektyw, tak prosty, że potrafiłem go sam rozebrać,
aby go przeczyścić, a co ważniejsze złożyć z powrotem. Już podpięcie samego starego manuala do nowoczesnego korpusu w dzisiejszych czasach jest dość osobliwą sytuacją. Nie ma
autofokusa, ostrość, przysłonę ustawiasz pokrętłami na obiektywie, zupełnie
inne wrażenia z obsługi. Mój egzemplarz jest delikatnie sfatygowany, szkła nie
są wolne od rysek, efekt jego sensownego użycia stał więc ogólnie pod dużym
znakiem zapytania.
Nie przedłużając, powiem od razu, obiektyw niezwykle pozytywnie mnie zaskoczył i naprawdę ujął za me fotograficzne serce. Ma to coś, ma swój niedoskonały charakter, co pozwala kreować indywidualny styl fotografii. Biorąc pod uwagę to, że nie był on produkowany przecież do aparatów cyfrowych, że ma pewne ograniczenia i wynikające z nich niedoskonałości wcale to wszystko nie determinuje oceny jego wartości i jakości, wręcz przeciwnie. To nieprawdopodobne, że tak stare szkło potrafi tak pozytywnie zaskoczyć. Ustawiając przysłonę w przedziale F5,6 – 11 wszystko ostre, jak niemal żyleta (60 lat!), otwierając przysłonę do wartości F2,8 -2.0 oczywiście ostrość wyraźnie spada, pojawia się winieta, ale za to jaki charakterny bokeh, którego nie spotkałem w żadnym mi znanym i użytkowanym dotychczas szkle. To prawdopodobnie m.in. zasługa aż 9 listkowej przysłony, rzadko spotykanej we współczesnych obiektywach. Biorąc więc pod uwagę jego wiek, obecną cenę i ograniczenia wynikające z nieprzystosowania do współczesnych aparatów to po prostu dobry obiektyw obok którego ciężko przejść obojętnie, szczególnie, jeśli zależy Ci na smaczkach w kreowaniu kadrów. Kosztuje dziś naprawdę grosze, a jeśli go umiejętnie użyć potrafi stworzyć naprawdę wiele możliwości. Wbrew powszechnej opinii, obiektyw nie musi kosztować 30 tys. zł czy więcej, aby można było nim robić fajne zdjęcia. Trzeba tylko trochę poszukać, nauczyć się obsługi szkieł manualnych i być gotowym na pewne kompromisy. Szkło będzie na stałe w moim analogu, ale jestem pewny, że będzie również czasem gościć na moim bezusterkowcu.
Nie przedłużając, powiem od razu, obiektyw niezwykle pozytywnie mnie zaskoczył i naprawdę ujął za me fotograficzne serce. Ma to coś, ma swój niedoskonały charakter, co pozwala kreować indywidualny styl fotografii. Biorąc pod uwagę to, że nie był on produkowany przecież do aparatów cyfrowych, że ma pewne ograniczenia i wynikające z nich niedoskonałości wcale to wszystko nie determinuje oceny jego wartości i jakości, wręcz przeciwnie. To nieprawdopodobne, że tak stare szkło potrafi tak pozytywnie zaskoczyć. Ustawiając przysłonę w przedziale F5,6 – 11 wszystko ostre, jak niemal żyleta (60 lat!), otwierając przysłonę do wartości F2,8 -2.0 oczywiście ostrość wyraźnie spada, pojawia się winieta, ale za to jaki charakterny bokeh, którego nie spotkałem w żadnym mi znanym i użytkowanym dotychczas szkle. To prawdopodobnie m.in. zasługa aż 9 listkowej przysłony, rzadko spotykanej we współczesnych obiektywach. Biorąc więc pod uwagę jego wiek, obecną cenę i ograniczenia wynikające z nieprzystosowania do współczesnych aparatów to po prostu dobry obiektyw obok którego ciężko przejść obojętnie, szczególnie, jeśli zależy Ci na smaczkach w kreowaniu kadrów. Kosztuje dziś naprawdę grosze, a jeśli go umiejętnie użyć potrafi stworzyć naprawdę wiele możliwości. Wbrew powszechnej opinii, obiektyw nie musi kosztować 30 tys. zł czy więcej, aby można było nim robić fajne zdjęcia. Trzeba tylko trochę poszukać, nauczyć się obsługi szkieł manualnych i być gotowym na pewne kompromisy. Szkło będzie na stałe w moim analogu, ale jestem pewny, że będzie również czasem gościć na moim bezusterkowcu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz