Noc była spokojna i komfortowa. O świcie przed 5:00 rozpoczął się koncert ptasich trelów, którego intensywność narastała z każdym kwadransem. Wychodzę ze śpiwora wprost w mocno rześkie puszczańskie powietrze, dwie minuty i jestem już całkowicie obudzony.
Muszę się szybko odziać, aby nie zacząć zaraz się telepać przez raptowną zmianę temperatury. Niebo zasłonięte jest chmurami, nie widzę, jak słońce się podnosi. Puszczańskie mgły opadają w jednej chwili, nie zdążam nawet wyjąć aparatu, ten wspaniały widok zostawiam już tylko sobie. Zanosi się na deszcz, mam nadzieję, że zdążę ruszyć zanim zacznie padać. Pakuję część gratów do plecaka i wstawiam wodę na śniadanie. Zjadam owsiankę jabłkową z kawałkami gorzkiej czekolady z orzechami i do tego mocna kawa. Idealna porcja kalorii na start drugiego dnia wędrówki.
Wieczorem przed spaniem nakreśliłem już trasę dzisiejszej wędrówki, nie muszę więc teraz siadać nad mapą. Zwijam plandekę, dopakowuję resztę i można ruszać. Pierwsze kroki stawiam w kierunku Zielonego Trybu, jest przed 7:00. Idę przez uroczysko Nieznany Bór, dalej przecinam tory nieczynnej linii kolejowej Hajnówka - Białowieża, by za nimi wejść w uroczysko o nazwie Gorlańskie Slojło.
Puszcza robi się gęsta, mroczna, a przez to niezwykle urocza. Wiosenna zieleń po prostu bije po oczach i nie ma lepszej pory roku na kolor zielony niż ta pora roku. Dochodzę do drogi asfaltowej Białowieża - Hajnówka i przecinam ją idąc dalej w kierunku północnym.
Wkraczam na teren kolejnego rezerwatu Lasy Naturalne Puszczy Białowieskiej. Robi się znowu dziko, mnóstwo wykrotów i powalonych pni dookoła mnie, co chwila mijam też kolejne pomniki przyrody, przede wszystkim ogromne dęby.
Idę dość wygodną drogą po której biegnie spacerowy szlak turystyczny, napawam się widokami, gdy nagle jakieś 100 metrów ode mnie przebiegają drogę jelenie, cała rodzinka, robią to tak szybko, że nie zdążam nawet włączyć aparatu.
Po kolejnym kilometrze zbaczam ze szlaku i skręcam na skrzyżowaniu w inną mniej uczęszczaną drogę chcąc dojść do rezerwatu Dębowy Grąd. Z tej drogi znowu obieram kierunek północny i wędruję skrajem wspomnianego rezerwatu. Idę po dość wąskiej grobli wyniesionej ponad podmokły teren źródliska rzeczki Lutownia. Znowu przedzieram się przez młody podrost i przechodzę przez zwalone w poprzek grobli pnie drzew.
W połowie drogi robię sobie postój obiadowy, choć jest dopiero 11:00, to jednak od 5:00 zrobiłem się już trochę głodny. Obiadek skromny, wafle ryżowe, pasztet, kabanosy a na deser małe sezamki. Mam dziś mało wody, niecały litr, do mety musi mi wystarczyć, może przed Hajnówką napiję się ze źródełka, ale to jeszcze kawałek, muszę pić małymi łykami. Podczas posilania przechodzi koło mnie pierwszy człowiek tego dnia. Cywilizacja już coraz bliżej. Idę teraz przez lasy nieobjęte żadną ochroną, zarządzane przez Lasy Państwowe, widać to od razu na pierwszy rzut oka. Las jest uporządkowany, co chwila spotykam to mniejsze, to większe zręby a w ich miejsce posadzone plantacje drzewek ogrodzonych siatką z drutu.
Niesamowity kontrast, który największemu laikowi uświadamia i pokazuje czym różni się las zbliżony do naturalnego od lasu gospodarczego zarządzonego przez człowieka. W niemal samym centrum puszczy takiego kontrastu jednak nie powinno być. Będzie taki, dopóty dopóki cała Puszcza Białowieska nie zostanie objęta ochroną jako Park Narodowy, tak jak funkcjonuje to po stronie białoruskiej.
Przechodzę skrajem Rezerwatu Lipiny i wracam znowu na szlak Green Velo. Spotykam coraz więcej osób, głównie grupki rowerzystów. Coraz bliżej końca mojej wędrówki. Niestety z każdą godziną pogarsza się pogoda, niebo zachmurzyło się już na dobre, do tego wzmógł się wiatr i zrobiło się wyraźnie chłodniej. Zapinam wszystkie guziki od koszuli i zwiększam tempo marszu, aby się trochę rozgrzać. Do Hajnówki zostało mi tylko około 8 km. Ze szlaku schodzę tylko raz i udaje się do leśnego uroczyska o nazwie Krynoczka.
To święte dla prawosławia miejsce z cerkwią św. Braci Mochabeuszów z 1848 roku. Według przekazu tutejsze sanktuarium powstało, aby mnisi z Ławry Pieczerskiej w Kijowie mogli chronić się tu przed najazdami tatarskimi. Nieopodal cerkwi znajduje się mała kapliczka i źródło podobno uzdrawiającej mocy.
Obszar uroczyska leży w części na terenie tutejszej jednostki wojskowej. Niegdyś z tego powodu dostęp do sanktuarium poza ważnymi świętami był niemożliwy. Dziś teren jest otwarty, można dostać się przez otwartą furtkę. Miejsce te w sezonie licznie odwiedzają turyści a w czasie świąt pielgrzymi. Byłem tu już kilka razy, niestety w moim odczuciu ostatnio miejsce straciło swój urok. Teren przy cerkwi został ogołocony z drzew, znikła pierwotna wiata ze studnią, a ta została nakryta dużą współczesną wiatą przyklejoną do małej drewnianej kaplicy. Oba obiekty pasują do siebie jak pięść do nosa a już szczególnie z bliska. Pod wiatą robię sobie 15 minutowy odpoczynek. Zaraz za nią widzę przywiązane do drutu kolczastego okalającego jednostkę wojskową chusteczki, którymi wierni przemywają swoje chore miejsca korzystając ze świętej wody ze studni. Dziś jest ich niewiele, w okresie letnim i w czasie ważnych świąt jest ich tu zdecydowanie więcej. Kilka lat temu latem, pamiętam ich setki porozwieszanych niemal wszędzie.
W kontraście z tym drutem kolczastym stwarzały osobliwy widok. Nieopodal studni oglądam kilka starych krzyży. Łyk uzdrawiającej wody i mogę ruszać dalej, ostatnia prosta do mety.
Po około 2 km dochodzę do granic Hajnówki. Kończy się moja dwudniowa intensywna puszczańska przygoda. Udało mi się w tym czasie przejść blisko 40 km po puszczańskich ostępach. W kilku z nich byłem pierwszy raz w życiu.
Doświadczyłem chyba wszystkiego czego chciałem. Była dzicz, moc, potęga, różnorodność, był klimat, było bogactwo, piękno w oparach małej terenowej przygody. Zaledwie dwa dni a zaczerpnąłem tyle pozytywnej energii z obecności w tym niesamowitym miejscu jakim jest Puszcza Białowieska. Na pewno nie ostatni raz w tym roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz